Ciąża, aborcja, antykoncepcja i tabletka po w Japonii

W ciągu niespełna dwóch lat w Japonii nie było mi dane doświadczyć ani ciąży ani tym bardziej aborcji. Nie korzystałam też z antykoncepcji ani tabletki po. Tak, potwierdzam – życie na krawędzi to moje drugie imię. Temat jednak, z racji bycia kobietą, jest mi bliski. Czy tego chce czy nie. Zresztą z czystej, ludzkiej ciekawości interesuje mnie jak te tematy mają się w Japonii. Zwłaszcza w obliczu doniesień o powszechności klauzuli sumienia w naszej pięknej ojczyźnie.

Ciąża

Ciąża w Japonii nie jest tanią imprezą. Przede wszystkim, w Kraju Kwitnącej Wiśni, brzemienność to nie choroba. Dlatego nie obejmuje jej podstawowe ubezpieczenie zdrowotne, czyli taki japoński NFZ. Kiedy więc kobieta dowiaduje się, że jest w ciąży, oprócz partnera (chociaż tu w sumie niekoniecznie), powinna też poinformować urząd miasta. W końcu, to prawie jak najbliższy przyjaciel więc nie ma się co dziwić. Kiedy już ciężarna zwierzy się ze swojego stanu błogosławionego urzędnikom (po ówczesnym potwierdzeniu przez lekarza, oczywiście) otrzymuje książeczkę przebiegu ciąży i vouchery. Tymi ostatnimi pokrywa koszty wizyt kontrolnych. W mniejszym lub większym stopniu, bo te zależą od wybranego szpitala, kliniki czy przychodni. Przewidzianych wizyt kontrolnych jest sporo, bo 14. Na większości z nich przeprowadzane jest USG. Kontrola to podstawa. Oprócz wyników badań i samopoczucia, podczas tych jakże intymnych spotkań, położne skrzętnie kontrolują liczbę przybranych przez ciężarną kilogramów, bazując na jej BMI. A limity są srogie. Kobieta ze średnim BMI, czyli np. ja, nie powinna przytyć więcej niż 10 kg. Teraz każda rodzicielka w głowie szybko kalkuluje ile kilogramów przybrała w trakcie swojej ciąży. No właśnie. Poszaleli! Ja przytyłam niecałe 10 kg i uznałam to za wielki sukces…. Jak widać, zupełnie niepotrzebnie. W Japonii ciężarna otrzymuje też zawieszkę z informacją, że jest w ciąży, która ma jej zagwarantować specjalne traktowanie, np. ustąpienie miejsca w autobusie. Co w sumie ma sens. Skoro Japonki tak mało tyją, to pewnie ciężko zauważyć, że są w ciąży.

Wyboru szpitala, w którym urodzi się dziecko należy szukać około 8-10 tygodnia ciąży. Najlepiej jak najszybciej zrobić rezerwację. Czasem trzeba nawet zapłacić zaliczkę. W końcu poród jest jak wizyta w hotelu. A że pobyt w szpitalu trwa 5 dni w przypadku porodu naturalnego, a 7 w przypadku cesarki, to w sumie wychodzą z tego takie małe wakacje. Warto więc wybrać coś zacnego.

Zła wiadomość jest taka, że za poród w Japonii się płaci. I to niemało. Średni koszt to około 600 000 jenów, czyli jakieś 20 000 PLN. Grosze. Ale ceny są różne. Można dobić do miliona jenów, a można równie dobrze znaleźć szpital, w którym koszt porodu zamknie się w 300 000 jenów. Wszystko zależy od wybranej placówki i usług. Plus jest taki, że urząd miasta dofinansowuje poród w kwocie 420 000 jenów. Pewnie w ramach podzięki, że o ciąży dowiedział się jako pierwszy. Jednak bez względu na poniesione przez pacjentkę koszta, kwota zwracana przez urząd miasta jest niezmienna. Zresztą wybór szpitala jest chyba trudniejszy niż sam poród. Są gotowe pakiety, dodatkowe usługi. Niektórych brak, jak np. obecność partnera. Jak w latach 90-tych. Chociaż pewnie niektórym Panom to nawet na rękę. Podobnie jest ze znieczuleniem. Nie jest ono powszechnie dostępne. Trzeba sprawdzić czy szpital je oferuje i często – zarezerwować. Zdarza się, że na dzień przypada limit znieczuleń. Trzeba mieć więc szczęście. Jednym słowem – nie ma lekko.

Antykoncepcja

W Japonii pigułki antykoncepcyjne są legalne od 1999 roku. Wcześniej były dostępne, ale przepisywane tylko na problemy zdrowotne, nie w celach antykoncepcyjnych. Dostać je można na tej samej zasadzie co w Polsce, czyli muszą być przepisane przez lekarza. Ale nie jest to forma zabezpieczenia popularna w Japonii. Ponoć pigułki antykoncepcyjne bierze jedynie 1% Japonek w wieku rozrodczym. Zapewne z racji rządowej anty-kampanii prowadzonej nieustannie przez kilka lat. Zdecydowanie bardziej popularna jest prezerwatywa używana przez 80% zamężnych kobiet. Czyli jednak poczciwy kondom podbił serca japońskich kochanków.

Tabletka po

W kwestii pigułki po, Japonia może się pochwalić dokładnie tym samym, co Polska. Czyli niczym, jako że w celu zakupienia tabletki po, w pierwszej kolejności należy udać się do lekarza po receptę. Jakby nie patrzeć, głównym celem tabletki po jest pomoc w nagłych sytuacjach. A nie ma co ukrywać, że jednak element wizyty trochę rozciąga w czasie aspekt natychmiastowości. Zapewne sporym plusem jest fakt, że klauzula sumienia w Japonii nie istnieje. Co nie zmienia faktu, że cały proceder i tak może potrwać. Cena też nie jest z tych przystępnych. Oscyluje bowiem w granicach 10 000 jenów czyli około 350 PLN.

Aborcja

Ogólnie rzecz biorąc aborcja w Japonii jest nielegalna. Można jej dokonać jedynie w przypadku gdy ciąża jest wynikiem gwałtu, zagraża zdrowiu i życiu matki, u płodu wykryto wady genetyczne albo kiedy kobieta jest w trudnej sytuacji społeczno – ekonomicznej. I to właśnie najczęściej z tego zapisu korzystają Japonki, żeby „zalegalizować” swoją aborcję. Bo pod sytuację społeczno – ekonomiczną można podciągnąć właściwie wszystko. Do tego stopnia, że swojego czasu, aborcja była postrzegana niemal jak środek antykoncepcyjny, bo pigułki długo nie były w Japonii legalne. Do dziś aborcja jest społecznie akceptowalna i nikt nie robi z niej wielkiego halo.

Ale nie ze wszystkim Japonia jest tak do przodu. Nadal mocno zakorzeniony jest tu patriarchat, co potwierdza fakt, że do przeprowadzenia aborcji potrzebna jest zgoda partnera – niedoszłego ojca. Chyba, że ten nie żyje, zaginął w akcji albo ciąża jest wynikiem gwałtu. Plus jest taki, że nikt tak na prawdę tego nie sprawdza i do podpisania zgody można przyciągnąć nawet kolegę geja. Aborcja w Japonii nie jest refundowana a jej koszt, w zależności od trymestru waha się od 100 000 do 300 000 jenów. Aborcja za pomocą leków nie jest dostępna. Ciążę można usunąć jedynie w wyniku zabiegu lub operacji.

Mizuko Kuyo

Ponoć legalizacja aborcji i jej szybko rosnąca popularność w latach 60-tych spowodowały, że ta traktowana była jako swoisty środek antykoncepcji. Swego czasu 2 na 3 ciąże kończyły się terminacją. Kobiety po licznych zabiegach szukały upamiętnienia swoich nienarodzonych dzieci. Wówczas rytuał Mizuko Kuyo, w dosłownym tłumaczeniu „wodne dziecko” zyskał w Japonii na popularności. Ceremonie organizowane do dziś, co roku albo nawet co miesiąc przez buddyjskie świątynie, zgodnie z tradycją, pomagają nienarodzonemu dziecku odrodzić się w innym życiu. Ale Mizuko Kuyo nie dotyczy tylko aborcji. To też oddanie czci dzieciom z poronionych ciąż i tym, które zmarły w trakcie porodu. Oprócz udziału w ceremonii, rodzice mogą również wykupić niewielką, kamienną statuę Jizo, przypominającą kształtem dziecko. Niektóre z nich udekorowane są czerwonymi czapeczkami albo zabawkami, co ponoć pomaga rodzicom w przejściu przez traumę wynikającą ze straty dziecka. W Tokio, taki ogród jest obok świątyni Zojoji, znajdującej się w sąsiedztwie Tokyo Tower. Rzędy kamiennych statuetek ubrane w czerwone czapeczki tworzą niesamowity, niezwykle wzruszający widok. Zwłaszcza, jeśli zna się powód, dla którego tam stoją.

I tak dobrnęliśmy to końca. Trochę smętnie zrobiło się z tą aborcją bo temat do łatwych ani przyjemnych nie należy. Figurki Jizo sprawy nie polepszyły. Przynajmniej wiadomo z jakimi tematami można do Kraju Kwitnącej Wiśni uderzać, a z jakimi zostać na własnym terenie. Jak widać Japonii z niektórymi kwestiami bliżej do Polski niż choćby do Wielkiej Brytanii. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego.

6 Replies to “Ciąża, aborcja, antykoncepcja i tabletka po w Japonii”

  1. W 2017 roku byłam 2 tygodnie w Japonii . I od tego czasu nie mogę przestać o niej myśleć! Jest to tak inny świat niż cała Europa, że ciągle marzę o kolejnej podróży do Kraju Kwitnącej Wiśni 🙂 Cieszę się, że fb podpowiedział mi Waszą stronę! 🙂 Widziałam Jizo w Tokyo i zanim dowiedziałam się co symbolizują, miałam gęsią skórkę (mimo 30 stopniowego upału…) Niektóre, oprócz czerwonych czapeczek i pelerynek, były ubrane w dziecięce kurteczki… Dawało do myślenia.
    Ale oprócz całego zachwytu Japonią, zapamiętałam też, że byłam przerażona uprzejmością Japończyków wobec Europejczyków. Może nie samą uprzejmością, co widziałam, że pod całym tym uśmiechem, widać zmęczoną starszą panią, która biegnie przez cały sklep z uśmiechem po butelkę jakiegoś napoju dla mnie, bo robiąc zakupy wygrałam napój. Albo starszy Japończyk (pewnie 70-80 letni) stojący w grubym mundurze, w pełnym słońcu na małym rondzie w Kobe i zatrzymujący auta, żeby ludzie mogli przejść (ruch zarówno pieszych jak i aut minimalny). Z jednej strony super, że jest praca „dla każdego” i coś co u nas wydaje się irracjonalne jak np. policjant wychodzący na przejście dla pieszych w Osace i pilnujący ruchu przy sygnalizacji świetlnej, z drugiej strony widać, że Japończycy kryją swoje uczucia, bo przecież ile można być uśmiechniętym i miłym?
    Pozdrawiam i będę Was czytać, bo poruszacie tematy, których nie ma co nawet szukać w przewodnikach <3

    1. Agnieszka, tak to kompletnie inna kultura. Chyba sami się tego nie spodziewaliśmy.
      Ta uprzejmość własnie nie do końca jest taka szczera… Czasem mam wrażenie, że Japończycy są mili, ale jak się odwrócisz to wbiją Ci nóż w plecy, nadal z uśmiechem na ustach. Bo tak wypada. Niesamowicie ciężkie musi być życie, gdzie cały czas trzeba kontrolować swoje emocje. Gdzieś finalnie trzeba dać im upust.
      A kult pracy rośnie tu do absurdalnych rozmiarów. I tak, jak piszesz, super, że każdy ma pracę, a bezrobocie jest znikome, ale jak czasem widzi się niektóre „zajęcia”, które zresztą świetnie opisałaś, to człowiek się zastanawia gdzie jest granica.
      Dziękujemy bardzo za miłe słowa. Oprócz tego, że jest to bardzo motywujące, to jeszcze szalenie przyjemne 🙂 I dziękujemy za czytanie 🙂

  2. Witam serdecznie.
    W 2017 byliśmy z synami w Japonii. To niezapomniany czas, magiczny, cichy i dający wewnętrzny spokój. Czytałam Pani wywiad dla gazeta.pl i ubawiło mnie stwierdzenie, że Pani syn budzi zainteresowanie wśród Japończyków. Usłyszeliście już „kawai” i „wery qiutto”?
    Jako że nasz syn miał 6 lat i był ślicznym blondynkom (a wiadomo Japończycy mają kręćka na punkcie koloru blond włosów) był obfotografowany z każdej strony i japonki chętnie robiły sobie z nim zdjęcie.
    Pozdrawiam serdecznie i z przyjemnością będę śledzić Wasze relacje.

    1. Kawai to było chyba pierwsze słowo jakiego nauczyliśmy się w Japonii 🙂 Non stop słyszeliśmy z każdej strony kawai 🙂 Nadal tak jest, ale już mniej na to zwracamy uwagę. Ale rzeczywiście na początku to był szok. O zdjęciach nawet nie wspominam 🙂 Ale wery qiutto nie słyszeliśmy. Piękne stwierdzenie, 100% angielskiego po japońsku 🙂 Super, że Japonia Wam się podobała. I miło nam będzie, jak zostaniecie z nami 🙂

  3. W latach 70-tych XX w. koleżanki siostra była na trzymiesięcznym stażu w Japonii. Mieszkała u przeciętnej rodziny. Gdy przyszło do kąpieli (w wannie), top najpierw się w tej samej wodzie(!) kapali poszczególni członkowie owej rodziny, a na samym końcu gość, czyli koleżanki siostra. Oczywiście w tej samej już brudnej wodzie po tych domownikach. Obrzydliwość. Ale taki zwyczaj, taka kultura. Co zrobisz?!!! Łazienka ponoć wielkości jak w domku dla lalek. Pozdrawiam.

    1. Dobrze, że lata 70-te już dawno z nami, bo jednak tradycja trudna do zaakceptowania 😉 Chociaż zapewne tak okazali dla niej swój szacunek 🙂 Pozdrawiamy!

Dodaj komentarz