Co mnie zakoczyło w Japonii – plażowanie

Jestem rekinem plażowym i jak mało kto, na plażach się znam (cokolwiek to oznacza). Jeśli Michelin rozszerzy swoją działalność o plaże, zostanę pierwszym i najlepszym plażowym inspektorem. Na wakacjach zawsze szukam (a właściwie zlecam szukanie mężowi) najlepszych miejscówek i mało która spełnia moje wyśrubowane oczekiwania (jakbym patrzyła na siebie z boku, to bym pomyślała, że jestem kompletnym świrem; także nie krępujcie się). Ogromnym plusem przeprowadzki do Japonii była więc bliskość plaż. Moim wielkim marzeniem jest mieszkać nad samym morzem albo oceanem, a że teraz mogę do niego dojechać w półtorej godziny jest chwilowo satysfakcjonującym sybsytutem. Plażowalam już w różnych miejscach na świecie i mniej więcej wszędzie wygląda ono tak samo. Wszędzie, oprócz Japonii. W Kraju Kwitnącej Wiśni przecież wszystko rządzi się swoimi prawami. Również plażowanie. Jak choć przez chwilę mogłam o tym zapomnieć.

1. Vamos a la playa!

Japończycy nie mają zajawki na plażowanie. Kompletnie. Gdyby to Polska była położona jak Japonia, na każdej plaży stałoby siedem rzędów parawanów, stuktot młotków by nie ustawał nawet w zimie, a udające hawajskie chatki budy z jedzeniem stałyby co 100 metrów. Oczywście, wszystko po to, aby plażowicz zanadto się nie zmęczył idąc po kolejne piwo dla siebie i loda dla bąbelka. W Japonii na plaży nie ma ani tłumów, ani parawanów, a o budce z jedzeniem można pomarzyć.

2. Ale gdzie są parawany?

Polacy mają swoje parawany, a Japończycy namioty. Nie ma pikniku albo wypadu na plaże bez namiotu. I nie, nie są to namioty kemipngowe, a namioty piknikowe. Dziwi mnie, że nie wiedzieliście, że jest takie rozróżnienie wśród namiotów. Każda rodzina jest dumnym posiadaczem takiego gadżetu. W namiocie można się ochronić przed słońcem (w ubraniach UV oczywiście), piachem, wodą i wszystkimi innymi niedogodnościami, których można doświadczyć na plaży.

3. Beach body? Ale o co chodzi?

Japończycy bardzo chronią się przed słońcem. Ewidentnie kierują się zasadą: im więcej słońca, tym więcej ubrań (czasem mam wrażenie, że latem są ubrani grubiej niż zimą…) Ta zasada dotyczy również plaży, gdzie od stóp do głów okryci są ubraniami chroniącymi przed promianiami UV: bluzka z długim rękawem, leginsy, kapelusz i nierzadko rękawiczki, to obraz plażującego Japończyka. Przy takim ąturażu, ja w swoim bikini wyglądam conajmniej jakbym urwała się ze świątecznej choinki w lato, w kraju, w którym nie ma ani choinek ani lata ani tym bardziej świąt. 

4. Dawać mi tu 2 tony betonu!

Plaże są brzydkie. Naprawdę szukaliśmy, ale mimo szczerych chęci nie znaleźliśmy nic wartego uwagi. Bo nawet jak się przymknie oko na śmieci (których w mieście nie uświadczysz, ale na plaży owszem, bo czemu by nie), szary piasek czy niezbyt ciekawy widok, to zawsze zostaje beton – wspólny mianownik każdej japońskiej plaży, na której byliśmy. Wygląda to conajmniej tak, jakby każda plaża musiała mieć określoną ilość betonu uformowanego w brzydki, szary mur oddzielający plażę od ulicy. Może nie ma co narzekać. W sumie mogliby te mury stawiać od strony wody…

5. Tylko nie nanoś mie tu piasku!

Ja naprawdę nie wiem z czego to wynika, ale piasek na japońskich plażach jest strasznie upierdliwy. Przypadek? Nie sądzę. Drobny i klejący się do tego stopnia, że jeszcze po tygodniu można go wyciągać z uszu. I nie tylko. Przynajmniej można zaoszczędzić na peelingu…

6. Czerwona flaga

Plaże są strzeżone, jak wiadomo, tylko w pewnych godzinach. Na całym świecie, kiedy ten czas dobiega końca, ratownik zwija swój majdan i idzie w melanż. W Japonii, jak można się domyślić – nie. Kiedy zbliża się godzina 0, ratownicy wypraszają wszystkich z wody. Ale, co ciekawe, Ci sami ratownicy, pół godziny później wejdą do tej samej wody pływać na deskach, a Ci sami ludzie, których przed 30 minutami wygonili na brzeg, już zupełnie im w tej wodzie nie przeszkadzają.

Japonia jest o tyle fajna, że zawsze, ale to zawsze, nieważne co się robi, jest w tym element zaskoczenia, tudzież (najczęściej) grozy. Ale nie ma co pękać. Trzeba znaleźć pozytywy. (Red alert! Niebezpiecznie zbliżasz się do coachingu! Zawróć!). Mnie na przykład, żadne z powyższych nie przeszkadza w plażowaniu w Japonii. Wrecz przeciwnie. W końcu lubię wyzwania. Zresztą, jak mawiał klasyk: bunkrów nie ma, ale też jest zajebiście. I tego się trzymam.

* Nie dajcie się zwieść ładnemu widokowi, po drugiej stronie jest betonowy mur. Czyli wszystko w najlepszym porządku.

3 Replies to “Co mnie zakoczyło w Japonii – plażowanie”

  1. Piasek faktycznie jest upierdliwy- zmycie go z siebie to jakiś kosmos! 😀
    Aczkolwiek ładne plaże to tu mamy 😀 Przyjedźcie poplażować do Shizuoki- na półwyspie Izu, na przykład w Shimodzie piaseczek jest biały, woda mega czysta i do tego skały wulkaniczne wystające z morza- baja. O Okinawie już nawet nie wspominam 😉
    A brak tłumów Japończyków na plażach jest tylko kolejnym plusem!

  2. Już myślałaam, że tylko ja tak mam z tym piaskiem 😉
    Byliśmy w Shimodzie, piękna plaża była, trochę zaśmiecona, ale super kolor wody. To musieli zrobić betonowe schody po całej długości 🙁
    Ale na pewno jeszcze się wybierzemy do Shimody więc będę się odzywać po rekomandacje!
    🙂
    Chyba w złej części Japonii mieszkamy…. 😉

  3. […] To znaczy ja. Maciek siłą rzeczy musiał zaakceptować tę miłość. Niestety te w Japonii wcale nie powalają. Za to na Ishigaki ciężko było trafić na miejscówkę, która by nas zawiodła: piasek był […]

Dodaj komentarz