Czy wszystkie nasze podróże są idealne i dlaczego nie?

Patrząc na cały Internet, odnosi człowiek wrażenie, że kiedy podróżują inni ludzie, to wszystko mają zorganizowane jak w zegarku. Że zawsze uśmiechnięci, zadowoleni, że nigdy nie mają ochoty dzieci zostawić w pobliskiej knajpie, a partnerowi regularnie, co parę dni, wydłubać oka plastikowym widelcem. Że zawsze tacy zgodni, nic im się nie gubi, nie obsuwa, a making of robienia zdjęć to pasmo śmiechów i wzruszeń. Za każdym razem trafiają na knajpę z wyśmienitym jedzeniem, zawsze nocują w miejscach jak z wnętrzarskiego żurnala i nigdy, ale to nigdy nie dają się oszukać. A potem ten sam człowiek przypomina sobie swoje podróże i nie wie czy bardziej oblewa się rumieńcem czy może jednak zalewa go zimny pot. Ten człowiek to my. A takich wspomnień mamy kilka.

Organizacja – Kalifornia, 2017

Niesnaski ciągnęły się przez całą trasę z Los Angeles do San Francisco. Trochę się spieszyliśmy, bo wieczorem mieliśmy w planach mecz koszykówki. NBA, hot dogi i piwo w plastikowym kubku za 15 dolców -ekscytujący wieczór. A emocje podwójne, bo udało się nam upolować bilety w dobrej cenie. Dzięki naszemu niebywałemu sprytowi, rzecz jasna. Zjechaliśmy z autostrady na obiad w miejscowości, której śmieszna nazwa akurat zapadła mi w pamięć. Zjedliśmy coś na szybko w pseudo meksykańskiej sieciówce i ruszyliśmy dalej. Po dwóch godzinach dojechaliśmy do motelu jak z amerykańskiego filmu, zadowoleni, że zdążymy na mecz. Poszliśmy się zameldować i… jeden wielki chuj. Z knajpy nie wzięliśmy plecaka, w którym były, między innymi, dokumenty. Ale nie, że legitymacja gminnej biblioteki, a paszporty. Wszystkie trzy. Cudem ustaliliśmy gdzie właściwie się zatrzymaliśmy, dzięki zapamiętaniu tej zabawnej nazwy. Z recepcji zadzwoniliśmy do restauracji, żeby sprawdzili czy plecak w ogóle jeszcze jest. Okazało się, że mamy więcej szczęścia niż rozumu i pracownicy już dawno schowali go na zaplecze. Plany na wieczór diametralnie się zmieniły: ja z synkiem pozwiedzałam trochę San Francisco wieczorową porą, a Maciek zrobił sobie czterogodzinną wycieczkę w tę i z powrotem. O meczu już nawet nikt nie pamiętał. Dobrze, że te bilety nie były takie bardzo drogie. No i w sumie przecież mogliśmy zostawić dziecko zamiast plecaka. Zawsze mogło być gorzej.

Transport – Tykocin, 2017

Lubimy podróże samochodem. Zapakować się po sam dach i jechać przed siebie. Że niby jesteśmy tacy szaleni i wolni. Pozory w życiu to podstawa. Tak też zrobiliśmy 3 lata temu, wybierając się na Podlasie. Miesiąc przed planowanym terminem porodu. Dwa tygodnie przed faktycznym, co okazało się niedługo potem. Samochód dawał nam całkiem wyraźne sygnały, że jest już zmęczony życiem, ale trochę to olewaliśmy. Liczyliśmy na jego dobrą wolę. Ale on się na nas wypiął i to w ostatni dzień długiego weekendu, pod zamkiem w Tykocinie. Znalezienie mechanika graniczyło z cudem. Po wielu płaczliwych telefonach na ciążę, zlitował się nad nami jeden z nich. Zabrał samochód na lawetę. A my z walizką szliśmy szukać noclegu. Dziewiąty miesiąc ciąży. Właściwie w każdej chwili mogłam urodzić. Wieczór. Brak noclegu. Chodzenie od domu do domu i szukanie kwatery. Coś Wam to przypomina? Tylko osiołka brakowało. Pół nocy nie spałam, bo zastanawiałam się co zrobimy jak zacznę rodzić. Na szczęście syn był bardziej wyrozumiały niż samochód.

Jedzenie – całe życie

W podróży ponosi nas melanż zwiedzania i zapominamy zaplanować przystanków na posiłki. Od pewnego czasu staramy się tego pilnować, zwłaszcza ze względu na syna. Ale różnie nam to wychodzi. Na wszelki wypadek banan w plecaku jest. Szkoda, że zazwyczaj tylko jeden. Wybór knajpy kończy się więc często dwojako: albo totalną wtopą, bo z braku czasu i laku oraz głodowej frustracji idziemy w pierwsze lepsze miejsce. Albo długim szukaniem i w efekcie awanturą, bo jak człowiek głodny, to zły i w pewnym momencie to już właściwie nie wiadomo co by się chciało zjeść, bo już właściwie to obojętne, ale w rzeczywistości to jednak wcale nie. I na pewno nie to, co jest blisko i ma dobre opinie w Internecie. Taki głodowo-turystyczny PMS. Czasem udaje nam się idealnie zaplanować dzień z przystankiem na obiad w świetnej knajpie. Ale nadal jest to umiejętność, w której musimy się podszkolić. Za to z restauracyjnych wtop, jesteśmy na medal. Jakby ktoś chciał się poduczyć.

Logistyka – Hawaje, 2019

Podczas pobytu na Hawajach, które dla nas były spełnieniem marzeń, chcieliśmy poczuć się jak w filmie i zobaczyć pokaz tańca hula. Zazwyczaj nie łasimy się na takie atrakcje, ale w końcu jak szaleć, to szaleć. Miliony monet wydane, jedziemy. Tego samego dnia zwiedzaliśmy rano przeciwległą część Maui. Ale do wieczora to świat i ludzie – spokojnie zdążymy. Zapomnieliśmy tylko, że jesteśmy na wyspie, a ta z reguły dróg nie ma wiele. A że akurat był wypadek, to w drodze na imprezę utknęliśmy w kilkugodzinnym korku na jednej trasie łączącej dwa krańce Maui. Bez klimy w samochodzie, z informacją, że udziału w kolacji z pokazem tańca hula nie da się nijak przełożyć na inny dzień. Postawa frontem do klienta w pełnej krasie. Jechaliśmy więc tak sobie zagrzewając się w samochodzie, licząc po cichu, że może chociaż na końcówkę zdążymy. Skoro i tak zapłacone. Ale los był łaskawszy niż mogliśmy to sobie wyobrazić i na miejsce dojechaliśmy na styk. Po całym dniu zwiedzania i kilku godzinach stania w korku bez klimatyzacji, upoceni jak morświny, przebraliśmy się w czyste (choć nieuprasowane ubrania) i z nieukrywaną nonszalancją weszliśmy do knajpy. Niczym hollywoodzkie gwiazdy na czerwony dywan. Brakowało tylko blasku fleszy. I antyperspirantu.

Zwiedzanie – Fez, 2013

Fez znany jest z tzw. faux guides czyli, ni mniej ni więcej, przewodników-ściemniaczy, którzy owszem, po Fezie mogą oprowadzić, ale z prawdziwymi przewodnikami nie mają nic wspólnego. Żerują na naiwnych turystach, którymi my oczywiście nie byliśmy, bo o faux guides zarówno czytaliśmy, jak i byliśmy ostrzegani w marokańskim pociągu. Nie było opcji, że damy się nabrać. Ale że człowiek jest głupi i uczy się dopiero na własnych błędach, to nie byłby taki, co by nie skorzystał z usług takiego oszusta. Po żmudnym kręceniu się w kółko w deszczu, nie mogliśmy trafić do słynnych farbiarni, które początkowo, ambitnie, chcieliśmy znaleźć je sami. Ale nie przewidzieliśmy jednej rzeczy: medina w Fezie jest zbudowana w taki sposób, że nijak nie można się w niej odnaleźć. A z racji wszędobylskich dachów, GPS można sobie wsadzić co najwyżej do kieszeni. A nawet jeszcze głębiej. Przynajmniej 7 lat temu właśnie tak to wyglądało. Nie było rady: poprosiliśmy chłopaka, który za nami łaził od pół godziny, niezmordowanie oferując swoje usługi, o doprowadzenie nas do farbiarni. I owszem, zrobił to. Ale po otrzymaniu zapłaty, nie chciał dać nam spokoju. Wynagrodzenie nagle okazało się za małe, a dalsze chodzenie za nami sprawiało mu najwyraźniej frajdę. Co po pewnym czasie, zrobiło się dość nieprzyjemne. Tak zwany interes życia.

Nocleg – Nowy Jork, 2016

Hotele w Nowym Jorku są dość drogie. Zwłaszcza jak rezerwuje się je na ostatnią chwilę. Ale nie po to człowiek ma w sobie pokłady sprytu, żeby nie wpaść na genialny pomysł wynajęcia mieszkania w New Jersey. W końcu dojazd pod Times Square to tylko 20 minut. A że autobusem, który jeździ raz na godzinę i to niezgodnie z rozkładem – szczegół. Na szczęście sam nocleg był wyśmienity: na parterze, który właściwie okazał się pół piwnicą, z portorykańską rodziną, która kłóciła się dokładnie tak, jak na Latynosów przystało: głośno i często. To, że goszcząca nas rodzina mieszkała na piętrze pierwszym, my mieliśmy osobne wejście, a pół piwnica była dwupokojowym mieszkaniem nie miało tu najmniejszego znaczenia. Okazyjna cena jakby również.

Zdjęcia – całe życie

Lubimy mieć fajne zdjęcia. Ale problem tkwi w tym, że mamy co do ich realizacji inną wizję czasową. Ja bardzo bym chciała, żeby było to szybko, a Maciek ma moje pragnienie w nosie. I tak, making of niektórych naszych zdjęć to materiał na horror. Albo przynajmniej kryminał. Teraz przynajmniej mamy czasomierz w postaci dziecka, które w tym temacie jest zgodne raczej ze mną. A siłę przekonywania i metody ma zdecydowanie bardziej efektywne. Ale jeszcze trzy lata temu, fotograficzny trup ścieliłby się gęsto. Gdyby tylko mógł. No i wszystko spoko, tylko potem strasznie głupio przyznać, że opłacało się czekać. Ale cóż. Nikt nie jest idealny.

I to wszystko? Gdzieżby! Regularnie wymieniane pieniądze po beznadziejnym kursie, bo na cito potrzebna gotówka, a jest tylko jeden kantor w okolicy. Bycie obwożonym taksówką naokoło, bo niby wystąpiły pewne niedomówienia. Podróże na drugi koniec świata, żeby siedzieć w deszczu w hotelu. Szukanie noclegów na ostatnią chwilę, bo mamy czas, a w ogóle im później (i chodzi raczej o godziny, a nie dni), to na pewno będzie taniej (takiego wała). Brak wody pitnej w najbardziej kluczowych momentach. Można by tak wymieniać bez końca. Nasze podróże nie zawsze są idealne. Chyba stwierdzenie, że właściwie nigdy tak nie wyglądają, nie mija się z prawdą. Jeśli Wasze też nie, to wiedzcie, że nie jesteście sami. A w kupie zawsze jakoś tak raźniej.

Dodaj komentarz