Eurotrip część pierwsza: Francja, czyli gdzie Laska byłby zadowolony

Naszą finalnie dwumiesięczną podróż samochodem rozpoczęliśmy od Francji, w której mieliśmy być tylko przejazdem. Zabawiliśmy jednak trochę dłużej i to nie z wyboru. To znaczy nie z naszego, gdyż akurat tego dokonał nasz samochód. Mimo utknięcia na kilka dobrych dni w okolicach Poitiers (tak, jest takie miasto we Francji), zaliczyliśmy zarówno parę klasyków, jak i kilka nieoczywistych miejsc. Zwłaszcza te drugie warto wpisać na swoją francuską listę must see.

Paryż to w końcu Paryż

Będąc we Francji do stolicy aż żal nie zajechać. Nawet przy szalejącym koronawirusie. W końcu nic tak nie koi nerwów jak widok wieży Eiffla z placu Trocadéro, panoramy miasta ze wzgórza Montmartre z rozpościerającą się za plecami bazyliką Sacré Coeur, czy Sekwany z nieco nadszarpniętą ostatnimi czasy, ale nadal piękną katedrą Notre Dame. W Paryżu zawsze jest gdzie pójść, nawet jak jest się w nim po raz setny. Stolica Francji znudzić się nie może. Ale różni są ludzie i różne potrzeby. Jeśli więc dla kogoś Paryż jest zbyt nudny, przeładowany albo sztampowy, to wystarczy wsiąść w podmiejską kolejkę linii RER A i udać się do Noisy-le-Grand. Tam dreszczyk emocji jest więcej niż gwarantowany. Podróżniczy głód również. Podobnie jak filmowy i architektoniczny, bo w Noisy-le-Grand można podziwiać jedne z najbardziej kosmicznych budowli pod Paryżem. Budynki są na tyle futurystyczne, że znalazły się w hollywoodzkiej ekranizacji trylogii Igrzyska Śmierci. Czyli sława.

Areny Picassa to pierwszy z dwóch niecodziennych kompleksów budynków – dzieło hiszpańskiego architekta Manuel’a Nunez’a Yanowski’ego. Budowle Areny Picassa skupione są wokół Placu Pabla Picassa, a ich charakterystycznymi elementami są dwa ogromne budynki w kształcie okręgów, pieszczotliwie nazywane przez mieszkańców camemberts. Drugi budynek, czyli Espace d’Abraxas, zaprojektowany został przez Ricard’a Bofill’a, który, dziwnym trafem, również pochodzi z Hiszpanii. Tutaj też dzieje się wcale niemało. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że tyle, co w reklamie proszku Omo z 95 roku. Jednym słowem: ciężko to opisać. A i zdjęcia nie oddają abstrakcji i absurdu tego miejsca. Budynków jest trzy: teatr, łuk i pałac. Ułożone są wprawdzie zgrabnie, ale jednak na ich widok mózg paruje. I to bez kluczowej informacji, że zarówno w Espace d’Abraxas jak i Arenach Picassa mieszkają ludzie! Tak, tak, oba kompleksy kryją w sobie mieszkania. I to całkiem sporo. W Espace d’Abraxas jest ich, bagatela, 600, a w Arenach Picassa „jedynie” 540. Pikanterii dodaje fakt, że są to lokale socjalne więc różne rzeczy tam się dzieją. I tutaj zgrabnie dochodzimy do wyjaśnienie skąd w trakcie takiej wycieczki wziął się wspomniany wyżej dreszczyk emocji. Ponoć nie do końca jest w tych miejscach bezpiecznie, a lokalesów średnio cieszą wycieczki ciekawskich turystów. Ale w końcu do odważnych świat należy! Nam akurat nic niefajnego się nie przytrafiło. Nie licząc oczywiście mieszkańca – samozwańczego strażnika, który niekoniecznie godził się na robienie zdjęć budynkom. Ewidentnie obudziliśmy w nim lokalny patriotyzm.

Piaskowa góra, czyli wydma Piłata

Zjeżdżamy trochę na południe, bez nadmiernego wspominania o przykrej wizycie w Poitiers. Owszem, miasto ładne, ludzie mili, ale gdyby nie popsuty samochód, nigdy byśmy się tam nie zatrzymali. Nie to, że nie polecamy. Po prostu z samochodem, który był w stanie ujechać 20 km na naładowanym przez noc akumulatorze, wiele zwiedzić się nie dało. Skupimy się więc na wydmie Piłata, czyli dune du Pilat, bo tak brzmi jej oryginalna, francuska nazwa, położonej 60 km od Bordeaux, w regionie Nowa Akwitania. Wydma znajduje się w zatoce Arcachon i znana jest przede wszystkim ze swoich imponujących rozmiarów: 2,2 km długości, 616 m szerokości i obecnie 102,5 wysokości. Ostatnia wartość bowiem zmienia się w zależności od roku, oscylując między 100 a 115 metrami. Nie zapominajmy o całkiem znacznej ilości piasku w liczbie 60 milionów metrów sześciennych. Nie ma co się oszukiwać: jest z czego robić babki. Ale nie tylko konkretnymi rozmiarami może się pochwalić ten niewątpliwie zachwycający naturalny pomnik. Wydma bowiem nadal się porusza. Pod wpływem wiatrów i przypływów, przesuwa się od 1 do 5 metrów na rok. W przeszłości nawet były plany ujarzmienia jej ruchliwości, ale nie wyszło, co czyni jej historię jeszcze ciekawszą. Wydma jest, rzecz jasna, naturalna i tworzyła się między lasem a oceanem przez miliony lat. Dziś rozpościera się z niej niesamowity widok na wodę i okoliczne lasy. Zachód słońca jest tu obłędny. Miejscówka spokojnie może konkurować z wieżą Eiffla w kategorii „idealne miejsce na oświadczyny we Francji”. Pod względem liczby odwiedzających, chyba nawet może konkurować z najbardziej znanym francuskim zabytkiem, bo zwłaszcza przy zachodzie słońca, piknikowiczów tu nie brakuje. Aż żal nie przysiąść na piasku z bagietką, serem i winem. Chociaż akurat ten zestaw sprawdza się w każdych okolicznościach. Jako, że Francuzi są mistrzami w kwestii rozwoju i promocji turystyki, wydma ma więc swoją własną, oficjalną stronę, na której znajdziecie najbardziej aktualne informacje. I to nawet po angielsku, także chapeau bas!

Cap Ferret

Wypad na Cap Ferret planowaliśmy od dawna. I nawet już były konkretne zakusy na realizację tego planu. Pierwsza (i właściwie jedyna) próba miała miejsce w 2018 roku, ale przypałętał się wyjazd do Japonii i bilety przepadły. Ale wiedzieliśmy, że kiedyś tu wrócimy, bo odkąd obejrzeliśmy świetny francuski film „Niewinne kłamstewka” (polecamy!), to obsesja odwiedzenia tego miejsca wryła nam się w głowy. A w takiej sytuacji u nas nie ma przeproś.

Przylądek Ferret oddziela ocean Atlantycki od zatoki Arcachon. Jest to taka bardziej hipsterska wersja przeładowanego Lazurowego Wybrzeża. Wcale nie mniej celebrycka, bo gwiazdy francuskiego kina są tu równie często widywane, co w Cannes. Guillaume Canet, Marion Cotillard czy Jean Dujardin to tylko niektórzy z miłośników przylądka. A o co właściwie tyle hałasu? Już wyjaśniamy. Cap Ferret może pochwalić się ogromnymi, szerokimi, pięknymi plażami z, uwaga!, bunkrami (widocznie Laska miał w pamięci to miejsce dojeżdżając na haju nad Bałtyk). Nie brak też ekskluzywnych restauracji, pięknych widoków charakterystycznych łódek na mieliznach oraz wyjątkowych miasteczek. Czyli jest wszystko czego trzeba do odbycia idealnych wakacji.

Na szczególną uwagę na Cap Ferret zasługuje ostrygowa wioska l’Herbe, w której można spróbować tych jakże luksusowych owoców morza w jednej z malowniczo położonych restauracji. Co ciekawe, mają one mocno rybacki klimat i luźną atmosferę, czyli wszystko to, co z ostrygami kojarzone nie jest. W miasteczku można poruszać się tylko pieszo (chyba, że jest się jego mieszkańcem) i warto się przespacerować malowniczymi alejkami nawet jeśli fanami ostryg nie jesteśmy. Mikroskopijne uliczki, z których można zajrzeć mieszkańcom nie tylko do okna, ale nawet do talerza (małe domki położone są właśnie w tak zawrotnej odległości od owych uliczek) tworzą niepowtarzalny klimat. Ale nie wierzcie nam na słowo. Sprawdźcie sami, bo zdecydowanie warto poczuć go na własnej skórze.

Biarritz

Biarritz nazywane jest mekką surferów, co widać już na głównej plaży miejskiej, gdzie szkoły surferskie przygotowują przyszłych zdobywców fal (no chyba, że mają oni podobne zdolności w tym temacie, co my). Biarritz znajduje się zaledwie 18 km od hiszpańskiej granicy. Jest częścią Kraju Basków i ten baskoński klimat w mieście zdecydowanie można poczuć. Biarritz jest mocno międzynarodowe i przyciąga tłumy właściwie od zawsze. Swego czasu bawiła tu arystokracja i to takiego kalibru jak Napoléon III. Czyli było grubo. Potem nastała belle époque, a Biarritz nadal przyciągało tłumy z najwyższej półki, często angielskiej. Dalej poszło już lawinowo: miasto nadal było modne, ale opanowali je ówcześni celebryci. I to nie byle jacy. Coco Chanel, Frank Sinatra czy Ernest Hemingway to tylko kilku stałych bywalców Biarritz, które na przestrzeni wieków z małej wioski rybackiej stało się światowej klasy kurortem.

Ale Biarritz to nie tylko plaże. To również niesamowite widoki i warte uwagi centrum miasta. Do zdecydowanych must see należą: Rocher de la Vierge, port rybacki oraz Hôtel du Palais (zbudowany przez Napoléona III dla małżonki, bo przecież każdemu należy się godne traktowanie i letnia rezydencja). Wszystko można spokojnie zobaczyć jednego dnia, spacerując w promieniach słońca nad brzegiem oceanu. Czyli w całkiem przyzwoitych warunkach.

Francja często kojarzona jest głównie z Paryżem i Lazurowym Wybrzeżem, a przecież oferuje o wiele więcej. Może i Francuzi mają tendencję do robienia atrakcji turystycznej ze wszystkiego, ale trzeba im przyznać, że mogą pochwalić się wyjątkowymi miejscami. I jesteśmy pewni, że nawet w okolicach Poitiers znajdują się jakieś perełki 😉 To kto po covidowym szaleństwie wybiera się do Francji?

Dodaj komentarz