Idealny sprzęt kempingowy, czyli jak brylować między toaletą a zlewozmywakiem

współpraca

W Japonii, gdzie uczyliśmy się kempingowego savoir-vivre’u przez duże S, byliśmy na samym dole kempingowej hierarchii. Ładnie mówiąc. Brzydko natomiast, stanowiliśmy taką kempingową biedotę, co to latała w jednej parze klapek na zmianę (każdemu może się zdarzyć zapomnieć!) albo z krzesłami balkonowymi udającymi turystyczne. Bez kuchenki gazowej czy profesjonalnego oświetlenia. Nie wspominając o dekoracjach. Jednym słowem żal. Ruszając w tym roku na podbój europejskich pól namiotowych za cel postawiliśmy sobie lans i brylowanie. Tak, żeby nie kryć się za ręcznikiem idąc do toalety, bo posiłki jemy jednym zestawem sztućców na zmianę i cały kemping o tym huczy.

Japonia nauczyła nas jednego: na kempingu może być profesjonalnie, praktycznie i ładnie. Nie to, że osiągnęliśmy ten poziom, ale staraliśmy się. A że mieliśmy idealne, japońskie wzorce i partnera w postaci firmy Decathlon, to sprawa stała się trochę łatwiejsza. Może i nie było tak perfekcyjnie jak na pierwszym lepszym japońskim kempingu, ale wygodnie na pewno. I prawie o niczym nie zapomnieliśmy. Prawie. Ale cóż, człowiek uczy się na błędach. Albo żeby ewentualnie na jego błędach uczyli się inni.

Sen nocy letniej

Nasz kempingowy dom zakupiliśmy już w Japonii. Wierni europejskim markom (i atrakcyjnym cenom!) zaopatrzyliśmy się w namiot firmy Decathlon z tajemniczo brzmiącą opcją fresh and black. Nie ukrywamy, że zadziałało to na nas jak przynęta na grubą rybę. Lubimy takie nowinki. Nie było się więc co zastanawiać. Wprawdzie w Kraju Kwitnącej Wiśni owa opcja działała, powiedzmy, jako tako. Ale na tamtejsze upały tylko klimatyzacja ustawiona na największą moc i 16 stopni Celsjusza dawała radę. Przy tak wysokiej wilgotności black było całkiem przydatne, ale fresh już niekoniecznie. Za to w Europie, gdzie wilgotność jest bardziej łaskawa dla kempingowicza, namiot sprawdził się idealnie. A jak można to zmierzyć? A tak, że dziecko w takim namiocie budziło się najwcześniej o 8. A nawet i o 9. Nie oszukujmy się, jest to nie lada argument.

Co do samego spania, nie jesteśmy fanami dmuchanych materaców. Jakoś ta idea nie jest nam bliska i źle się kojarzy. O karimatach nie wspominając. Za to pokochaliśmy futony, które, o dziwo!, świetnie sprawdzają się również w namiocie. Może i zajmują trochę więcej miejsca, ale przynajmniej nie trzeba ich pompować. No i mamy co zapakować do naszego wielkiego samochodu. W kwestii śpiworów, jesteśmy tradycjonalistami. Używamy tych z Decathlonu i sprawdzają się bardzo dobrze. Chociaż do ich precyzyjnego pakowania musieliśmy trenować parę tygodni. Poduszki zabraliśmy normalne. I to nawet w dwóch wersjach: normalnej i mini (czyli nieśmiertelne jaśki). Miejsca nie szczędziliśmy też na prześcieradło. Na krótszy wypad obylibyśmy się bez, ale jednak miesiąc, a nawet półtora przyjemniej spędzić w ich towarzystwie.

Kochanie, co na obiad?

Rok temu na japońskim kempingu kuchenki gazowej nie mieliśmy żadnej. W tym sezonie lansowaliśmy się już dwiema, które stawialiśmy na przeznaczonym specjalnie do tego (w naszym przypadku) stoliku. Wprawdzie kuchenki były najzwyklejsze z internetowej aukcji, ale można było na nich upichcić małe co nieco. Tym sposobem, staliśmy się prawdziwymi master chefami pola namiotowego. Jedynym ich minusem były wkłady z gazem, tzw. kartusze. Myśleliśmy, że będą super wydajne, ale rzeczywistość okazała się zgoła inna. Jeden kartusz to zaledwie parę posiłków i raczej mówimy tu o 8 niż 20. Tanie wcale też nie są więc nie jest to najbardziej opłacalne kucharzenie na świecie. Nooo chyba, że trafi się kartusze w dobrej cenie. Albo nauczy na rosyjskim YouTubie ładować je gazem samemu. To wtedy upichcenie żadnego dania nie jest straszne, jeśli, rzecz jasna, przeżyje się sam proces ładowania. Warto też pamiętać o profesjonalnej osłonie od wiatru (nam akurat takowej zabrakło), bo jak wieje, to same chęci na przygotowanie posiłku na nic się nie zdadzą.

Oddzielną kategorią kempingową stanowią utensylia do gotowania i jedzenia. Decathlon zaopatrzył nas w sprytne, oszczędzające miejsce (to samo, które zabrały futony) garnki. Ale nie są to zwykłe garnki. Są to niemalże garnki magiczne. Albowiem, w zależności od zestawu, mieszczą się tam też talerzyki, kubki, sztućce, pokrywka, a nawet patelnia! Posiadane przez nas zestawy znajdziecie tu i tu. Sprawdziły nam się idealnie! Super opcja zwłaszcza przy ograniczonym miejscu w bagażniku albo plecaku. Oprócz tego, warto pamiętać o wszelakich łyżkach do mieszania, obieraczkach, ostrych nożach, sitkach, deskach do krojenia, miskach czy korkociągu. Brzmi może śmiesznie, ale wierzcie, że każdą taką pierdółkę stwarzającą pozory ludzkich warunków, na kempingu docenia się niesamowicie. Nam, na przykład, brakowało tarki. Następnym razem będzie więc miała swoje miejsce na fotelu pasażera – taka ważna okazała się być. Cała reszta będzie podróżować, tak, jak i tym razem, w plastikowych pudełkach (podobnie, jak jedzenie), które pozwalają utrzymać porządek. Względny.

Pan sobie spocznie

W tym roku, co zasługuje na szczególną uwagę, jedliśmy jak ludzie. Nie na stoliku i krzesłach balkonowych, które traktowaliśmy jak turystyczne, choć ewidentnie na dalsze wycieczki nie były gotowe. Tylko na prawdziwym stole, przy którym stały jeszcze prawdziwsze krzesła kempingowe. Nie ma co ukrywać, nasz stół jest ogromny, ale dzięki temu spełniał wiele funkcji, jak choćby znanej wszystkim szafeczki w mieszkaniu, na której wszystko się kładzie: klucze, portfel czy telefon. I zawsze, co by się nie działo, panuje na niej chaos. Jeszcze nikt nie wymyślił takiego mebla w wersji na kemping więc póki co, duży stół jest do tego najlepszy.

Temat lodówek przemilczymy. Mieliśmy dwie, nołnejmowe. Żadna nie przeżyła. Ale warto taki gadżet mieć. Najlepiej zaopatrzyć się w taką, która przeżyje dłużej niż dwa tygodnie. My akurat tego szczęścia nie mieliśmy więc temat pominiemy. Po co rozdrapywać wcale nie tak stare rany?

Must have, które ratują żywot

Na kemping trzeba zabrać całą listę rzeczy, które w pierwszej chwili nie przychodzą na myśl, ale na miejscu bez nich ani rusz. To znaczy rusz, ale taki marny.

Oświetlenie

Zacznijmy od oświetlenia. No niby nic, ale jednak po ciemku to tak średnio żyć. Zwłaszcza jak głucho i ciemno dookoła. No i oświetlenie nadaje klimat. Tego nauczyliśmy się w Japonii. My uzbroiliśmy się w dekoracyjne lampki w stylu cotton balls, lampkę na małe świeczki (niewypał – marne światło dawała) i lampkę-dynamo z Decathlonu. Tę ostatnią można było zawiesić albo postawić. Ładować natomiast dało się prądem albo siłą mięśni. W zależności od mocy przerobowych. I obecności elektryczności. Obowiązkowo trzeba mieć też latarkę. Chociażby do romantycznych wypadów do toalety w środku nocy. Wierzcie nam, nie wszystkie kempingi są świetnie doświetlone.

Gadżety, gadżeciki

Z innych niezbędnych gadżetów na naszej liście znajdują się: miska (do przenoszenia naczyń do zlewozmywaka), zmywak i płyn do mycia naczyń, worki na śmieci, sznurek i spinacze do prania, długi przedłużacz (my mieliśmy zdecydowanie za krótki, im dłuższy, tym lepszy!), baniak na wodę (ten z Decathlonu sprawdził się świetnie!) oraz scyzoryk. Podziękujecie sobie za nie (ewentualnie nam) kiedy już dotrzecie na pole namiotowe.

Za czym roniliśmy łezkę?

Zdecydowanie zabrakło nam zmiotki i szufelki oraz wycieraczko-dywanika. Można sobie z nich urządzać podśmiechujki, ale są na kempingu niezbędne. Zwłaszcza ten nieszczęsny wycieraczko-dywanik tak bardzo narażony na szyderstwo, którego swoją drogą sami się dopuściliśmy. Ale kiedy piach i trawa właziła nam w namiocie tam, gdzie zdecydowanie nie jest mile widziana, to już do śmiechu nam nie było. A dywanik marzył nam się każdego dnia. Poza tym, do wyimaginowanego pokoju odpoczynkowego, na dłuższe postoje, następnym razem na pewno zabierzemy hamak (a co!? raz się żyje!). Tym razem mieliśmy jedynie pled, który finalnie na kempingu jakoś się bardzo nie przydał. Za to na plaży był nieoceniony: duży, szybkoschnący i nie zabierający ze sobą kilograma piachu z plaży. Wprawdzie może ze trzy razy udało nam się go złożyć w sposób, w jaki firmowo był zapakowany. Ale cóż… Nie można mieć wszystkiego.

Co nam się nie przydało?

Właściwie wszystko miało swoje zastosowanie. Nie wieźliśmy żadnego badziewia na darmo. Nooo może oprócz przenośnego klimatyzatora, który posłużył nam tylko raz. Tak, są takie gadżety. Ale zdecydowanie niewarte swojej ceny. Nawet jak jest niska.

Ubrania

Na koniec podzielimy się z Wami poradą, której nie powstydziłaby się Perfekcyjna Pani Domu. Albo Marie Kondo. Otóż, w ramach oszczędności miejsca, darowaliśmy sobie zabranie walizek, a ubrania zapakowaliśmy do plastikowych worków, takich na pościel. Tylko niewielkich rozmiarów. Każdy miał swój więc nie było awantur o skradzione koszulki i bieliznę. A jak wiadomo, niejedna rodzina rozsypała się przez choćby niesparowane skarpety.

Mogłoby się wydawać, że na wypad pod namiot trzeba zabrać pół mieszkania. I słusznie. Bo tak jest. My ledwo zapakowaliśmy się w nasz samochód, a mały nie jest. Ale swojego czasu jeździliśmy na kemping trzy razy mniejszym autem z tyleż samo razy mniejszą ilością sprzętu i też wspominamy te wypady świetnie. Może troszkę było nam wstyd, że nie mamy tylu wypasionych gadżetów. Ale prawda jest taka, że nawet z obecnym sprzętem bylibyśmy daleko za Japończykami. A przecież tym razem byliśmy królami kempingu!

Dodaj komentarz