Iriomote i Taketomi – rajskie wysepki Japonii

Iriomote i Taketomi są na tyle tajemniczymi nazwami, że jeszcze dwa miesiące temu mogły dla mnie oznaczać dosłownie wszystko. Jednak nie bez kozery mówią, że podróże kształcą i dziś, bogatsza o wspomnienia i wiedzę, mogę Was oświecić, że są to niewielkie wyspy znajdujące się nieopodal Ishigaki. Co więcej, obie są warte odwiedzenia podczas pobytu na tejże wyspie w ramach dziennej wycieczki. To, że obie wyglądają jak z katalogu rajskich wakacji nie ma tu żadnego znaczenia.

Wysp, na które można dopłynąć promem w niedługim czasie z Ishigaki jest siedem. Dlatego niełatwo wybrać tę, którą najlepiej odwiedzić. Promy na wszystkie wyspy odpływają z miejskiego portu, który ozdabia pomnik najbardziej znanego, a zarazem najbardziej szalonego japońskiego boksera Yoko Gushiken, którego znakiem rozpoznawczym, swojego czasu, było afro na głowie. Wyobrażacie sobie Japończyka z afro? No właśnie. A wracając do promów, w zależności od destynacji, kursują one kilka lub kilkanaście razy dziennie.

Iriomote

Jak się dostać?

Iriomote to zamieszkała przez zaledwie 3000 osób japońska wyspa tropikalna oddalona od Ishigaki około 45 minut drogi promem. Bilet (w te i z powrotem) na łódź to koszt 4500 jenów za osobę. Celem podróży mogą być dwa porty – północny Uehara (nasz wybór) i południowy Ohara. Mimo wysokiej ceny biletu, Iriomote warto odwiedzić. Powód jest prosty: jest to wyspa w 90% pokryta dżunglą. Prawdziwą, tropikalną dżunglą. A kto nie lubi dżungli?! Żeby nie było, jako że Iriomote to nadal Japonia, do dżungli nie można wejść samemu. Obowiązkowym jest wykupienie jednej z wycieczek proponowanych przez lokalne, powiedzmy, agencje turystyczne. Jeśli oczywiście tak można nazwać barak z biletami i darmową lokalną wódeczką. Myślę, że zachodnie biura podróży powinny uczyć się takiej gościnności.

Oprócz 3000 mieszkańców, wyspę zamieszkuje też około 100 dzikich kotów. I to bardzo wyjątkowych, bo można je znaleźć tylko i wyłącznie na Iriomote. Obecnie kot Iriomote, inaczej nazywany wyspowym, to podgatunek krytycznie zagrożony. Ciężko więc go na wyspie spotkać.

Co robić?

Z portu w Iriomote do miejsca, z którego rozpoczynają się wycieczki (a przynajmniej rozpoczynała się nasza), zaraz po wpłynięciu promu do portu, odjeżdża bezpłatny bus. Nie jest specjalnie oznaczony więc trzeba się trochę nagimnastykować, żeby go odnaleźć. My trochę wsiedliśmy na farta, ale udało się. Całe szczęście, że zwycięzców nikt nie ocenia. Co ciekawe, bus nie wraca już z powrotem. A przynajmniej my nie mieliśmy na tyle szczęścia, żeby go złapać. A jako, że częstotliwość kursowania regularnej linii autobusowej nie powala, opcjami powrotu do portu, zakładającymi brak czekania kilkudziesięciu minut na przystanku, jest łapanie stopa albo powrót na pieszo. My akurat zdecydowaliśmy się na opcję pierwszą, metodą „na bąbelka”. Godność nie pozwoliła nam jednak na postawienie Go płaczącego na ulicy. Szanujmy się. Stopa łapałam ja.

Opcji zwiedzania dżungli jest kilka, między innymi zorganizowana wycieczka łódką, wynajęcie kajaków i samotne pływanie po rzece (od 6 r.ż) albo całodzienny trekking po dżungli z przewodnikiem. Ceny i opisy wszystkich możliwości znajdziecie tutaj. My zdecydowaliśmy się na kurs po rzece i lasach namorzynowych promem połączony z samotnym trekkingiem (dla chętnych) przez dżunglę do 2 wodospadów (w jednym z nich można się kąpać). Wycieczkę wykupiliśmy na miejscu, bez żadnej rezerwacji. Trochę wahaliśmy się czy damy radę wejść z dwu i półrocznym dzieckiem, ale w końcu kiedyś musi być ten pierwszy raz. A to, że zasnęło w drodze powrotnej i musieliśmy nieść je na rękach dowodzi tylko tego, że trekking to słowo mocno przesadzone i wejście może ogarnąć każdy. Gdybyśmy jednak mogli wynająć kajaki, na pewno byłby to nasz pierwszy wybór.

Muszę przyznać, że organizacja wycieczki była na najwyższym poziomie: kapitan łódki zostawiając pasażerów na początku trasy do wodospadów, a następnie odbierając ich z tego samego punktu, skrzętnie zapisywał na prowizorycznie ustawionej tablicy na brzegu, ile osób zgarnia z powrotem. Wyglądało to na niezawodny system zapobiegający pozostawieniu kogoś w dżungli. Ewidentnie inspirowany najnowszymi rozwiązaniami technologicznymi. Czułam się wyjątkowo zaopiekowana. Jak dowiedziałam się od jednej z czytelniczek, która chciała wraz z partnerem przejść samotnie całą dżunglę, do realizacji takiego szalonego planu w oczach Japończyków, niezbędna jest zgoda policji, o którą nawet wystąpili. Ale wiadomo, że na tropikalnej wyspie nikomu się nie spieszy i zanim dostali odpowiedź, to musieli już wyjeżdżać. Ale ewidentnie ktoś z dżungli kiedyś nie wrócił, biorąc pod uwagę skrzętną kalkulację osób.

Widoki na Iriomiote są cudowne. Jest pusto. Jest cicho. Jest dziko. Ogromne wrażenie robią lasy namorzynowe. I choćby dla tego widoku, warto się na Iriomote wybrać.

Na wyspie ponoć jest też kilka pięknych plaż, na które jednak nie dotarliśmy. Ostatni prom powrotny odpływa o 17, co nie daje zbyt wiele czasu na zobaczenie wszystkich wartych odwiedzenia miejsc. Na pewno fajną opcją jest zostanie na Iriomote chociaż jedną noc. Z tego co się jednak orientuję, noclegi są tam w jeszcze wyższych cenach niż na Ishigaki. Ale jednodniowa wycieczka też jest super opcją.

Jak zwiedzać?

Wyspę najlepiej zwiedzać rowerem, bo do wielu miejsc nie da się dojechać autobusem albo zajmuje to ogromną ilość czasu. Wyspa nie jest duża, więc rower to idealne rozwiązanie.

Z tego samego powodu infrastruktura szału nie robi. W okolicach portu Uehara znaleźliśmy tylko jeden otwarty sklep. A wszystkie istniejące tam knajpy były zamknięte poza porą lunchu i kolacji. Na pewno nie bez znaczenia jest fakt, że styczeń, w którym na Iriomote byliśmy to niski sezon na wyspie. Nie podejrzewam jednak, że te zasady diametralnie zmieniają się wraz z nadejściem lata. Warto o tym pamiętać i najlepiej zaopatrzyć się w jakiś prowiant.

Taketomi

Jak się dostać?

Taketomi było naszym drugim wyborem na całodzienny wypad. Wyspa oddalona jest około 25 minut promem od Ishigaki. Koszt dotarcia to 1400 jenów za osobę w dwie strony. Zastanawialiśmy się też nad Haterumą, która jest najbardziej wysuniętym na południe punktem Japonii. Ponoć jednak nie straciliśmy wiele, bo Hateruma nie zachwyca.

Na Taketomi udało nam się wypożyczyć rowery więc mogliśmy po wyspie poruszać się własnie w ten sposób, co było idealnym rozwiązaniem. Zresztą wiele osób wybiera tę opcję. Koszt wynajmu roweru to 500 jenów za godzinę. Wypożyczalni jest kilka, a klientów dowożą do nich busy oczekujące na turystów przypływających promem. Oczywiście, odkryliśmy to już na miejscu, podążając za tłumem. Więc jeśli nie wiecie gdzie iść, zróbcie tak samo. Pamiętajcie – zwycięzców nikt nie ocenia. W ogóle po przypłynięciu zarówno na Iriomote jak i na Taketomi, trochę nie wiedzieliśmy jak dalej organizować zwiedzanie wysp. Nie ma lokalesów z szyldami reklamującymi swoje usługi, wykrzykujących „wybierz mnie!”. Nawet po japońsku. O angielskim nie wspominając. To jest Japonia, więc wszystko odbywa się dyskretnie i po cichu. Co najmniej jakby chodziło o sprzedaż narkotyków, a nie wykupienie podstawowej usługi turystycznej. Jedynym słusznym rozwiązaniem jest więc podążanie za tłumem.

Co robić?

Taketomi to głównie rajskie plaże. Nie pozostało nam więc nic innego jak się na nie wybrać. No co zrobić?

Najbardziej znaną plaża na wyspie jest Kaiji, na której można znaleźć piasek w kształcie gwiazdek. Plaże z takim wyjątkowym piaskiem istnieją tylko i wyłącznie na Okinawie. Tak po prawdzie, to nie jest to piasek, a maleńkie muszelki w kształcie gwiazdek. Ale są to nieistotne szczegóły. Warto wiedzieć, że Kaiji jest plażą piękną, ale można na niej spotkać sporo Japończyków zawzięcie przeszukujących biały piasek w poszukiwaniu gwiazdek.

Na Taketomi, tak, jak na innych wyspach Okinawy, bardzo szybko tworzą się i znikają mielizny tworzące się w wyniku odpływów wody. Na taką mieliznę natrafiliśmy na plaży Kondoi, chyba najbardziej znanej miejscówce na Taketomi. Widok w takim momencie jest obłędny. A do tego kolory wody i piasku robią swoje.

Na Taketomi, podobnie jak na Iriomote, króluje slow life i restauracje pozamykane są poza porami posiłków, a sklepów jest jak na lekarstwo. Nawet w szumnie nazywanym miasteczku, które, nota bene, jest urocze ze swoimi niziutkimi, kamiennymi zabudowaniami. Prawie tak, jakby japońska myśl architektoniczna tu nie dotarła. Aż człowiek nie może uwierzyć, że tak ładnie może wyglądać japońskie miasteczko.

Pobyt na Ishigaki warto przedłużyć, żeby wybrać się chociaż na jedną z małych sąsiadujących wysepek. Klimat jest na nich zupełnie inny niż na Ishigaki, nie wspominając nawet o Japonii. Zdecydowanie polecamy Iriomote i Taketomi, zwłaszcza, że każda z nich oferuje inne atrakcje. Problem jest tylko jeden: ciężko później wrócić do rzeczywistości.

4 Replies to “Iriomote i Taketomi – rajskie wysepki Japonii”

  1. Piękna relacja! Widziałam podobne widoki nieco wyżej, na Wyspie Yoron, ale Iriomote i okolice też mi się ogromnie marzą, po przeczytaniu tego wpisu jeszcze bardziej 🙂

    1. Dziękujemy! Nie pozosyaje nic innego, jak tylko jechać 😉

  2. Miejsca wyglądają przepięknie!

    1. Tak! I takie właśnie są <3

Dodaj komentarz