Jak wygląda podróżowanie za granicę w czasach koronawirusa

Od trzech tygodni jesteśmy w drodze. Ruszyliśmy z Polski z zamiarem dotarcia do Portugalii. Po niespełna dwóch i pół tygodniach (w tym przymusowe 6 dni w Poitiers we Francji z powodu awarii samochodu (czyli samo życie) udało się dotrzeć do celu. Za nami cztery granice i tyle samo odwiedzonych krajów. Wbrew zastraszającym przekazom mediowym, koronawirus nie dopada człowieka zaraz po przekroczeniu polskiej granicy. Ale nie też we wszystkich miejscach idealnie przestrzegane są zasady higieny. Jednym słowem różnie bywa. Choć ogólnie rzecz biorąc, wytyczne i zachowanie społeczeństwa w odwiedzanych przez nas krajach jest mniej więcej podobne.

Niemcy

Na granicy polsko-niemieckiej nikt nie żegnał nas chlebem z solą. Bratwursta też nie uraczyliśmy. Jednym słowem: przekroczyliśmy ją bez żadnej kontroli. Przez Niemcy właściwie tylko przejeżdżaliśmy. Ale jako, że nie jesteśmy superbohaterami, kabanosy dziwnym trafem szybko się skończyły, a samochód nie jest zasilany powietrzem, musieliśmy stanąć coś zjeść, przespać się i zatankować. I tak, w Niemczech maseczki należy nosić w zamkniętych przestrzeniach publicznych. Nie trzeba mówić, że niemieccy obywatele stosują się do tych zasad, podobnie jak chyba do wszystkich innych, bez zająknięcia. Wszędzie dostępne są płyny do dezynfekcji rąk, a dystans społeczny zalecany. W punktach usługowych typu sklepy, często zamontowane są szyby w celu ograniczenia kontaktu z klientem. Jedyną „nowością” są formularze w restauracjach. I tak normalnym jest otrzymanie kartki, którą należy wypełnić podając adres, numer telefonu oraz datę i godzinę odwiedzenia knajpy. W razie czego. My tego nie zrobiliśmy i nikt nie biegł za nami po autostradzie. Najwyraźniej więc, nie jest to obowiązkowe.

Francja

Granicę niemiecko-francuską również przekracza się bez żadnego przystanku. Francuzi mają podobne zasady jak Niemcy, czyli maseczki w zamkniętych miejscach publicznych, szyby w punktach usługowych, wszechobecne płyny do dezynfekcji oraz dystans społeczny. We Francji pobyliśmy trochę dłużej i ten ostatni aspekt traktowany jest różnie. Wygląda to mniej więcej tak, że na Placu Trocadéro turyści wcale nie stoją od siebie w odległości metra, a knajpy są przeładowane ludźmi. Głównie lokalesami, bo zagranicznych odwiedzających wcale wielu nie jest. Jasne, Paryż to Paryż i tam zawsze jest dużo ludzi, ale ponoć o tej porze roku w najbardziej turystycznych miejscach trudno jest przejść swobodnie chodnikiem. W tym roku, takie rzeczy się nie zdarzają. Zabytki i atrakcje turystyczne są w większości otwarte, choć bilety do wielu z nich należy rezerwować przez Internet z racji ograniczonej ilości osób mogących przebywać w nich w tym samym czasie. Na wejście do niektórych należy czasem poczekać trochę dłużej z racji wymaganej dezynfekcji obiektu. Restauracje (bez żadnych formularzy do wypełnienia) również są pootwierane, portret na Montmartre można sobie zafundować, breloczek Wieży Eiffela również. Plaże, przynajmniej te na zachodzie, pełne. Czasem nawet aż za bardzo. Czyli (prawie) wszystko w normie.

Hiszpania

W kwestii przekraczania granicy francusko-hiszpańskiej – bez niespodzianek. Chociaż były głosy opowiadające się za jej zamknięciem. Póki co, nic takiego nie ma miejsca. Żele do dezynfekcji, szyby w punktach usługowych i dystans społeczny jak najbardziej. Ale kwestia maseczek wygląda trochę inaczej. Otóż trzeba je nosić zawsze i wszędzie. Również na zewnątrz, co w 30, a pewnie i w niektórych regionach 40 stopniowym upale, do najprzyjemniejszych doświadczeń nie należy. W restauracjach maseczki również obowiązują, do momentu otrzymania posiłku. Wówczas, całe szczęście, można ją zdjąć. Podobnie jest na plaży lub basenie, tutaj brak maseczki jest w porządku. Jeśli najdzie nas ochota na poranny jogging, również można startować bez zakrytych ust i nosa. Hiszpanie mają raczej opinię wyluzowanego narodu, ale maseczki noszą bardzo sumiennie. Owszem, podróżują, opalają się na zatłoczonych plażach, chodzą do knajp, biesiadują. Ale zawsze w maseczce. Tutaj, podobnie jak we Francji, w restauracji nie otrzymuje się żadnego formularza do wypełnienia. Warto jednak pamiętać, że powyższe zasady są ogólne. A z racji wyraźnej autonomii hiszpańskich regionów, mogą się one nieco od siebie różnić w zależności od lokalizacji. Warto więc śledzić czy nie ma jakichś specjalnych wytycznych w odwiedzanej części kraju.

Portugalia

Granica hiszpańsko-portugalska otwarta na oścież. Ani żywego ducha. Z ulgą przyjęliśmy informację, że maseczek na zewnątrz nie trzeba nosić, bo zwłaszcza w miejscach oddalonych od oceanu, jest dosyć gorąco. Żele dezynfekcyjne oraz szyby w punktach obsługi można znaleźć wszędzie, a dystans społeczny jest wymagany. Portugalczycy stosują się do zaleceń. Do tego stopnia, że na jednym z kempingów był nawet limit trzech osób mogących przebywać w łazience w tym samym czasie. Ale udawało się to chyba tylko z racji małej ilości gości. Zabytki i atrakcje turystyczne można jak najbardziej odwiedzać. Restauracje są czynne, a klientów mają sporo, chociaż przepełnienia turystami nie widać. Jeśli już słychać obcy język, to zdecydowanie dominuje francuski. Zresztą podobnie było na północy Hiszpanii. Reprezentanci innych nacji to pojedyncze sztuki. Przynajmniej na północy Portugalii.

W żadnym z powyższych krajów nie obowiązuje kwarantanna po przyjeździe ani nie trzeba przedstawiać aktualnych, negatywnych testów na obecność wirusa. Informacje przypominające o noszeniu maseczek i zachowaniu dystansu społecznego znaleźć można na każdym kroku. Nie sposób nie zapomnieć o pandemii. Raczej wszyscy stosują się do zaleceń, ale wiadomo, że nigdy i nigdzie nie będzie to 100% społeczeństwa. Obywatele żadnego kraju idealni nie są. Zresztą nawet jeśli, to jaka jest pewność, że tak, jak w naszym przypadku, na kempingu pełnym Hiszpanów, nikt z nich nie jest zarażony ani nie miał kontaktu z chorą osobą w ostatnich dniach. No nie ma. Ponadto, nie we wszystkich restauracjach stoliki są dezynfekowane po każdym kliencie. Nikt nie jest nam w stanie tego zagwarantować. Dlatego ryzyko zakażeniem się koronawirusem w trakcie podróży zagranicznej istnieje. Nie ma się co oszukiwać. Ale czy bardziej niż podczas podróży po Polsce? Nie wydaje nam się. Czy tu czy tu ludzie są różni, podobnie z ich podejściem do zasad higieny i obowiązujących wytycznych. Zresztą nieważne czy za granicą czy w Polsce, przy pojawieniu się kataru czy nawet najmniejszego bólu gardła pierwszą myślą jest: „czy to koronawirus?” I takie też jest pierwsze skojarzenie przy normalnym funkcjonowaniu, bez podróżowania choćby z wizytami jedynie w zaprzyjaźnionym spożywczaku. A może w takiej opcji jest nawet gorzej, bo jednak w podróży, świadomość ryzyka się zwiększa i człowiek robi się bardziej ostrożny.

Na pewno decyzja o podróży zagranicznej powinna być samodzielna i przemyślana, a przy jej podejmowaniu warto wziąć pod uwagę ryzyko i wszystkie za i przeciw. Dobrze też sprawdzić wszystkie obowiązujące zalecenia, żeby na miejscu nie oberwać mandatu. Czasem nawet w obiektach turystycznych albo restauracjach zasady mogą być różne. Na przykład, w knajpie z bufetem na zachodzie Francji, maseczkę należało zakładać na trasie stolik-bufet, a ten ostatni wyjątkowo nie był samoobsługowy. Stolik był bezpieczną, bezmaseczkową przystanią. Nie ma więc co ukrywać: jest inaczej. Dziwnie, mniej towarzysko, bardziej ostrożnie, z unikaniem zatłoczonych miejsc i żelem dezynfekującym pod pachą. Ale nadal fajnie. Jeśli jednak ktoś panicznie boi się zarażenia COVID-19, stosowanie się do obostrzeń odbierać mu będzie frajdę zwiedzania, a w restauracyjnym sąsiedzie będzie widział jedynie potencjalne zagrożenie, to niech lepiej wakacje za granicą w tym roku odpuści i odłoży na lepsze czasy. W końcu takie kiedyś przyjdą. Chyba.

One Reply to “Jak wygląda podróżowanie za granicę w czasach koronawirusa”

  1. […] testów? Maseczek? Od razu też podrzucam post naszej dobrej Znajomej Pauliny, która prowadzi bloga rodzinawswiat.pl. Paulina, Maciek i Lepcio ruszyli w przeciwnym kierunku – u niej przeczytacie, jak było w […]

Dodaj komentarz