Na ostro czyli jak się jeździ rowerem w Japonii

Rowery w Japonii są jak skutery w Azji Południowo – Wschodniej: jest ich dużo, są wszędzie i kierują się jedną zasadą: Oraaa! Jadę! Rowerzyści są na ulicach najważniejsi, zaiwaniają jak źli, nie zwracają uwagi na sygnalizację świetlną i tylko czasem rozejrzą się na boki, żeby sprawdzić czy aby przypadkiem coś nie jedzie. Kiedy Japończyk, a zwłaszcza Japonka, wsiadają na rower, wstępuje w nich demon, którego nawet przepisy ruchu drogowego nie są wstanie ujarzmić.

Rowerami jeździ się wszędzie, non stop, bez dzieci, z dziećmi (spokojnie na jeden rower wchodzi matka + trójka dzieci, jak to gdzie: jedno z przodu, drugie z tyłu, trzecie w nosidle, nie zapominajmy jeszcze o koszyku na zakupy!), w deszcz (w płaszczu przeciwdeszczowym lub z parasolką, co jest nielegalne, ale hulaj dusza!), w upał (też z parasolką, ale tym razem chroniącą przed promieniami UV; nie, nie jest to ta sama parasolka, co na deszcz), do pracy, na zakupy, w garniturze, szpilkach, sukience. Generalnie, jak komu wygodnie (albo nie, ale nie ma wyjścia).

Jako, że to Japonia, to organizacja kultury rowerowej jest na poziomie super pro i nie ma miejsca na jakieś lamerskie niedociągnięcia.

Rejestracja

Przede wszystkim, rejestracja roweru w Japonii jest obowiązkowa. Ale tak się składa, że nie ma kar za niezarejestrowanie pojazdu. Nie szukaj sensu, nie ma go tu. Rowery rejestruje się na wypadek kradzieży. Niby. Bo przecież każdy wie, że w Japonii kradzież to bardzo rzadko występujące zjawisko. Po prostu sprytni urzędnicy wymyślili rejestrację, żeby ścigać zbuntowanych obywateli (i obcokrajowców), którzy parkują rowery w nielegalnych miejscach. Cwaniaczki! Raz na jakiś, czas, po głównych ulicach, przejeżdża ciężarówka i dawaj na pakę wszystkie źle zaparkowane rowery. Nie ma, że przyczepiony kłódką. Łańcuch przecież zawsze można przeciąć. Buntownicy, swoje rumaki, muszą odebrać potem, za niewielką opłatą, z miejsca wskazanego na pozostawionej na ulicy kartce. Ponoć nie bardzo to powstrzymuje rowerzystów przed zaparkowaniem pojazdu nielegalnie następnego dnia. Takie YOLO w japońskim wydaniu. Kto by się spodziewał tego szaleństwa u Japończyków? Na pewno nie ja.

Wyżej wspomniana kartka z informacją, gdzie należy odebrać rower

Parkingi

Większość bloków ma swoje rowerowe parkingi: na zewnątrz albo w budynku, i nie jest to pomieszczenie 2 m x 2 m. W wielu blokach miejsca parkingowe są ponumerowane i nie waż się nawet zaparkować na cudzym.

Parking zewnętrzny pod naszym blokiem
Parking w środku budynku

Parkingi znajdują się też przed stacjami metra i kolejek podmiejskich. Mnóstwo ludzi dojeżdża do stacji rowerami i dalej jedzie pociągiem. Może to być zarówno przy stacji, przy której się mieszka, ale też przy tej, przy której się pracuje, czyli rower całą noc sobie stoi na parkingu obok stacji i rano używany jest do dojazdu do pracy.

Parkingi są tanie. Pozostawienie roweru na cały dzień albo noc to koszt około 100 jenów, czyli jakieś 3,5 PLN. Niestety, parkingów nie jest wystarczająco dużo albo też nie są idealnie ulokowane, co wywołuje w Japończykach dziki bunt prowadzący do nielegalnego parkowania. Jedno z niewielu szaleństw, na które stać ich na co dzień. No chyba, że po prostu są kolekcjonerami upomnień, które panowie parkingowi niestrudzenie przyczepiają do źle zaparkowanego pojazdu.

Każdy rower ma zamontowaną nóżkę umożliwiającą jego stabilne postawienie, zapewne, między innymi po to żeby uniknąć efektu domina na parkingu. Biorąc pod uwagę liczbę rowerów, o taki nie trudno.

Zaparkowane rowery, ku uciesze ich właścicieli, spełniają również funkcję koszy. Polega to mniej więcej na tym, że jak ktoś nie ma gdzie wyrzucić śmieci, to wrzuca je do koszyka roweru (albo gdzie da radę), obok którego akurat przechodzi. To kosz i to kosz. No co?! Każdy może się pomylić.

Rower jako kosz

Pokaż mi swój rower, a powiem Ci kim jesteś

Rowery są przeróżne i nie wygląda na to, jakby ktokolwiek interesował się tym, czy jest wyjątkowo desingerski i podąża za najnowszymi rowerowymi trendami. W przeciwieństwie do samochodów, o które Japończycy dbają jak o własne dzieci, rowery są często pokryte rdzą, poobijane i wcale nie z lekka zdezelowane. Ale nikt tym nie zaprząta sobie głowy. Rower ma po prostu jeździć. Wygląd to jakieś kompletne dyrdymały. Zresztą rowerów tutaj nie używa się do lanserskich, weekendowych przejażdżek, a do przemieszczania się do pracy i szkoły: 17% takich tras pokonywanych jest na rowerze.

Oczywiście, Japonia nie byłaby Japonią, gdyby nie ulepszyła co nieco życia rowerzyście. I tak, na rynku dostępne są rowery elektryczne. W końcu, skoro toaleta ma podgrzewaną deskę, to czemu by nie zrobić elektrycznego roweru. Niestety, wbrew pozorom, takie cudo nie pedałuje samo. Jedynie pomaga przy ogarnięciu tematu. Zresztą tak samo, jak i ciepła deska.

W Japonii jest 80 milionów rowerów (na prawie 127 milionów mieszkańców). Wprawdzie nadal nie jest to Holandia (i nie tylko, jeśli chodzi o rowery, niestety), ale jednak szacun. Jakbyście się nie domyślali, w Japonii trochę wiocha, przepraszam, faux pas, roweru nie mieć. Dlatego, jakbyście się znowu nie domyślali, my rowerów nie mamy.

6 Replies to “Na ostro czyli jak się jeździ rowerem w Japonii”

  1. To mój stary to nowoczesny Japończyk od lat, pomaga sobie elektronicznie jeździć 😄, tylko ja biedulka w domu bez roweru bo… wolę chodzić. Mam piękne zdjęcie rowerów ze sklepu rowerowego w Japonii, tzw skladakow. Normalnie pudełeczkowy rower do pudełeczkowego japońskiego autka

    1. No to faktycznie Japończyk z krwi i kości 🙂 A Ty oldschoolowa 🙂

  2. Od razu wiedziałem, że z tą ich niby czystością przy jednoczesnym braku koszy to jakaś ściema, teraz wszystko jasne.
    I podobnie z ich zasadami, które Japończycy respektują bo są zasadami. Wychodzi na to, że niektóre są zasadami przez małe zet a inne przez Z duże a reguły ruchu są z tych pierwszych. I na jakiej podstawie Pani Paulino?

    1. Słuszne spostrzeżenie Panie Krzysztofie 🙂 Są zasady i Zasady. Na nieszczęści obcokrajowców, niewiadomo które są które. I czasem się schodzi zanim rozwikła się wielkość „z.

  3. No proszę jak ciekawie w tej Japonii. Ja myślałem, że Holandia ma monopol na rowery. Tak się teraz zastanawiam. Kto był pierwszy w ogromnej fali promowania rowerowej pasji… Azjaci, czy Europejczycy?

    1. Przyznam, że też byłam zaskoczona ilością rowerów w Tokio. Ale jednak Holandia przoduje.
      No ciekawe, ciekawe… Stawiam na Azję!

Dodaj komentarz