Poród domowy: kaprys hippisów czy przemyślana decyzja?

Poród domowy kojarzony jest albo z wysoce nieodpowiedzialnymi rodzicami, którym nie zależy na dobru rodzącego się dziecka albo wioską Amiszów w Ohio, której mieszkańcy zapomnieli co to prąd i medycyna. A wbrew pozorom jest to rozwiązanie wybierane przez cywilizowanych, ogarniętych życiowo ludzi (niekoniecznie mowa tu o nas). I co ważne – w Polsce całkowicie legalne. Mało to podróżniczy temat, ale pytań było wiele więc chwilowo zmieniamy tory.

Dlaczego zdecydowaliśmy się na poród domowy?

Na to pytanie można odpowiedzieć lakonicznym i nieco nawet opryskliwym: bo mogliśmy. A to wcale nie jest takie niegrzeczne ani oczywiste. Bowiem, żeby przejść pozytywną kwalifikację do porodu domowego, ciąża musi przebiegać bez żadnych zakłóceń. Jakiekolwiek choroby ciężarnej przed ciążą czy anomalie w trakcie jej trwania są bezwzględnym przeciwwskazaniem. Zresztą przeglądając ich pełną listę (dostępną tu) już w połowie można się zniechęcić, zachodząc w głowę kto w ogóle jest w stanie do porodu domowego się zakwalifikować przy takich obostrzeniach. Nie ma co ukrywać – nie ma lekko. A sytuacja też jest z tych, powiedzmy, dynamicznych bowiem może zdarzyć się tak, że kobiecie z książkową ciążą na ostatnim etapie przydarzy się np. infekcja układu moczowego, której nie zdąży wyleczyć do porodu. I kij bombki strzelił. Kierunek szpital. Zresztą pojawienie się zielonych wód zaraz na początku albo w trakcie trwania porodu również dyskwalifikuje, będąc przesłanką do porodu szpitalnego albo transferu. Także jak widać, do ostatniego momentu kobieta nie może być pewna, że urodzi w domu. Poród domowy jawi się więc jak los na loterii.

Zaraz po bo mogliśmy, pojawia się bo chcieliśmy. Po pierwszym bardzo niefajnym porodzie szpitalnym (który planowo miał być w domu narodzin, ale nie wyszedł), pełnym niepotrzebnych interwencji medycznych, zastraszania, chamskiego traktowania bez szacunku, nieudanym użyciu próżnociągu, wyciskania dziecka i wszystkich przyjemności związanych z pobytem na polskiej porodówce, wizja kolejnego doświadczenia w tym klimacie była przerażająca. Owszem, są kobiety, których celem jest naturalnie urodzić i zapomnieć. Są też takie, dla których istnieje tylko cesarka i długo, długo nic. Każdemu według potrzeb. Sama chciałam urodzić naturalnie, ale zależało mi bardzo na byciu potraktowaną z szacunkiem. Nie chciałam znowu być workiem ziemniaków, który trzeba szybko rozpakować, bo nie ma czasu. Przecież tyle ich jeszcze czeka na taśmie. Zresztą wierzę, że rodzenie to naturalny proces, do którego niepotrzebny jest opryskliwy lekarz z wąsem wykrzykujący „chce Pani zabić dziecko!?”.

Po tej tyradzie łatwo się domyślić, że pomysł był mój. Ale Maćkowi wystarczyło dokształcić się w temacie, żeby ze spokojną głową przystać na tę propozycję. I tak, właściwie od początku ciąży, wiedzieliśmy, że poród, jeśli tylko będzie to możliwe i bezpieczne, odbędzie się w domu. Pandemia miała tutaj znikomy wpływ na decyzję. Chociaż musimy przyznać, że covidowe historie z porodówek zdecydowanie przechylały szalę na korzyść domu.

Z kim się rodzi?

Oczywiście, można urodzić samemu. Kto szalonemu zabroni? Ale chyba nie tędy droga. Z założenia rodzi się więc z położną wykwalifikowaną w porodach domowych. Położne dzielą się na zrzeszone w stowarzyszeniu Dobrze urodzeni i te niezależne. Ponoć te drugie są mniej restrykcyjne jeśli chodzi o kwalifikacje do porodu. Ciężko powiedzieć – zdecydowanie kwestia doświadczenia i samej położnej.

A jej wybranie jest niezwykle istotną kwestią. W końcu jest to osoba, przy której urodzi się swoje dziecko. We własnym domu, czyli w o wiele bardziej intymnych warunkach niż w szpitalu. Położna z którą rodziliśmy była moim trzecim wyborem. Z dwiema pierwszymi nie było chemii. Powiedzmy. A i Ona jako pierwsza zaproponowała spotkanie w mniej więcej połowie ciąży, co było dla mnie niezwykle istotne. W razie jakby coś nie zagrało, miałabym jeszcze czas na znalezienie kogoś innego. Dwie pierwsze położne chciały się spotkać dopiero po przesłaniu badań po, zdaje się, 32 tygodniu. Dla mnie było to zdecydowanie za późno. Dziś z czystym sumieniem mogę więc stwierdzić, że dokonałam idealnego wyboru (kontakt udostępniam na priv ;)).

Oczywiście, współpraca z położną regulowana jest umową, którą podpisuje się po ostatecznej kwalifikacji w okolicach 36 tygodnia. Wówczas też, wpłaca się bezzwrotną zaliczkę. W naszym przypadku była to kwota 600 PLN. Położna zobowiązuje się przyjąć poród w domu od 38 do 42 tygodnia ciąży, pod warunkiem, że nic niepokojącego się nie dzieje. Przed tym i po tym terminie, poród nie może odbyć się w domu, z racji zbyt dużego ryzyka (wcześniak lub ciąża przenoszona).

Oczywiście, każda osoba decydująca się na poród domowy musi liczyć się z koniecznością transferu do szpitala. Dlatego też, rodząca powinna mieć spakowaną torbę do szpitala oraz zatankowany samochód do dyspozycji. W umowie wskazuje się dwie placówki na wypadek transferu: pierwszą – najbliższą miejsca rodzenia, w razie konieczności ratowania życia dziecka albo matki oraz drugą – zgodnie z preferencjami rodzącej, w razie transferu niepilnego, np. zielone wody. Przynajmniej tak wyglądała nasza umowa. Położna, która odbierała poród, pracuje w domu narodzin, a w razie komplikacji w takim miejscu nie można rodzić. Musieliśmy więc wybrać inne placówki. Jednak niektóre położne, np. te w Warszawie ze szpitala w Św. Zofii, zapewniają transfer właśnie do „swojego” szpitala. Więc właściwie wszystko zależy od wybranej położnej. Kolejny argument potwierdzający, że jej wybór jest kluczowy.

Warto doprecyzować, że położna ma kompetencje do szycia rodzącej, jeśli zachodzi taka potrzeba. Może również podać dziecku witaminę K, ale w kroplach, a nie domięśniowo (taka procedura jest w szpitalu) i pobrać krew na badania przesiewowe (u nas zrobiła to na wizycie kilka dni po narodzinach). W domu niemożliwe jest podanie szczepionki na gruźlicę, którą dziecko dostaje w szpitalu. Tę trzeba sobie załatwić w przychodni we własnym zakresie.

Ile to kosztuje?

Poród domowy nie jest tanią imprezą. I przez to, niestety, nie dla wszystkich dostępną. Koszt w Warszawie to około 4000 – 4500 PLN, w zależności od położnej (my płaciliśmy 4000 PLN). Do tego opłata za wizyty kwalifikacyjne i koszt zalecanej wizyty neonatologa w pierwszych dobach życia dziecka. W sumie: 4400 PLN. Poród domowy w innych krajach jest refundowany. U nas NFZ nie daje takiej możliwości. Niestety. Położnej prowadzącej poród asystuje druga położna. Ponoć w zależności od tempa porodu, może ona przyjechać dopiero na sam koniec. Albo wcale. W naszym przypadku obie położne były obecne od momentu kiedy zrobiło się poważnie i nie było wątpliwości, że mamy do czynienia z porodem. Koszt porodu obejmuje obecność obydwu położonych.

Czy w domu boli mniej?

Nie 🙂 Nie wiem jak się rodzi ze znieczuleniem, bo przy pierwszym porodzie świadomie się na niego nie zdecydowałam, ale nieważne czy w szpitalu czy w domu – bez znieczulenia poród boli. I to bardzo. O czym akurat również mogli usłyszeć nasi sąsiedzi. I pewnie pół Ursynowa 🙂 Nuda w tej pandemii, to przynajmniej im atrakcje zapewniliśmy. Znacząca różnica jest taka, że poród w domu nie jest napędzany sztuczną oksytocyną, która w szpitalu leje się jak woda. Czy się tego chce czy nie. A jej obecność ma wpływ zarówno na ból, jak i przebieg porodu. Oczywiście, w domu znieczulenie nie jest możliwe. Ale to chyba rozumie się samo przez się.

W domu też nikt nie popędza, nie stresuje, nie podłącza do KTG każąc leżeć w jednej słusznej pozycji (na plecach), nie grozi, że zaraz wydarzy się coś niebezpiecznego. Można rodzić na siedząco, stojąco, leżąco, w basenie albo w wannie. Dokładnie tak, jak się chce. Jest spokój, luz, własna muzyka czy świeczki, jeśli tylko ktoś ma na to ochotę. Między skurczami można gotować, sprzątać, oglądać serial albo jeść pizzę. Ja akurat zdecydowałam się na to ostatnie :), bo jednak skurcze bolą i nie w głowie było mi cokolwiek innego niż przeżycie :), ale każda kobieta poród przechodzi inaczej i o historiach ze sprzątaniem też czytałam. Po porodzie natomiast można położyć się w swoim łóżku, wziąć prysznic we własnej łazience, zjeść dokładnie to na co ma się ochotę (ewentualnie co jest w lodówce :)) i nie stresować się faktem, że za chwilę zostanie się samym w obcym miejscu z przed chwilą co urodzonym dzieckiem. No nie ma co ukrywać – jest to nie lada komfort.

Zresztą kwestia ominięcia całej procedury wyjazdu do szpitala, przyjęcia na oddział, wypełniania papierów, w obecnych czasach – testu na COVID, strachu czy będzie miejsce i przypadkiem nie odeślą (to też nam się zdarzyło) albo obaw czy ojciec dziecka będzie mógł kobiecie towarzyszyć (bo covidowe procedury) też nie pozostaje bez znaczenia. No nie ma co ukrywać – nie są to najprzyjemniejsze momenty porodu. A już na pewno nie odejmują stresu w i tak mocno nerwowej sytuacji.

Czy poród może być piękny?

Ponoć może 🙂 Mój był długi i bolesny, bo trwał jakieś 19 godzin. Myślałam, że będę się relaksować przy muzyce i świecach w tzw. salonie, a finalnie sporą część porodu przebujałam się w objęciach pralki przy specjalnie stworzonej na tę okazję playliście, w towarzystwie Maćka siedzącego obok mnie na sedesie. Zamkniętym 🙂 Mało to bajkowe, ale tak mi było najwygodniej. Życie 🙂 Kasia – głównodowodząca położna i asystująca jej Tosia dały mi przestrzeń do przeżywania porodu po mojemu i w moim tempie, za co jestem im bardzo wdzięczna. Zmieniałam pozycje i miejsca tak, jak mi pasowało. Kiedy nawet już sama stresowałam się, że wszystko długo trwa, uspokajały, że widocznie córka potrzebuje tyle czasu na spokojne wyjście. W szpitalu oksytocyna lałaby się już jak szampan na dobrym balecie. Było spokojnie i po naszemu. Dokładnie tak, jak chcieliśmy. Nawet przez chwilę nie pożałowaliśmy tej decyzji. A po porodzie przegadaliśmy długie godziny o tym, jak to wszystko wyglądało. Ok, po pewnym czasie gadałam już tylko ja, a Maciek musiał jedynie słuchać 🙂 Zresztą jest to moment, do którego często wracamy i na pewno będziemy wracać. Ba! O samym przebiegu porodu mogłabym napisać książkę 🙂 Tyle emocji w jednym miejscu i czasu nie zaznaliśmy chyba nigdy.

Czy się nie baliśmy?

Nie. Mnie osobiście bardziej przerażała myśl, że może jednak poród będzie musiał odbyć się w szpitalu i szansy na urodzenie w domu mieć nie będę. Poza tym – bez strachu. Z położnymi czułam się bezpiecznie. Byłam pod stałą, ale dyskretną kontrolą, a tętno dziecka było regularnie monitorowane. Na samym końcu nawet po każdym skurczu partym. Obaw więc nie mieliśmy. Zanim jednak zdecydowaliśmy się na poród domowy, przeczytaliśmy cały Internet. Zarówno o samych porodach, jak i statystykach czy możliwych komplikacjach. Zagłębialiśmy się też w temat porodów szpitalnych i mieliśmy świadomość, że wiele z nich przebiega w nieciekawy sposób lub kończy się nagle operacją z powodu niepotrzebnych interwencji medycznych. Niestety, mało się o tym mówi, a warto wiedzieć, że choćby spadek tętna dziecka nie bierze się z faktu, że matka nie umie rodzić, a po prostu dziecko nie ogarnia tempa skurczów wywołanych przez oksytocynę. Nie jest to temat tego tekstu więc w szczegóły wchodzić nie będziemy, ale szpitalne porody wcale takie idealne nie są 🙂

Gdzie szukać historii porodów domowych?

Jeśli już przyszli rodzice zdecydują się na poród domowy, to pierwszym krokiem jest Facebook i grupa Poród domowy Polska. Kopalnia wiedzy. To tam można znaleźć mnóstwo historii porodowych, wsparcia, rad, nazwisk położnych. Obowiązkowe miejsce dla każdej chcącej rodzić w domu. I najbliżsi, jeśli ten temat nie jest im obcy, chociaż to akurat mało prawdopodobne 🙂 Mnie akurat trasę porodu domowego utorowała siostra więc czarną robotę w rodzinie odwaliła za mnie 🙂 Warto jednak mieć świadomość, że nie wszyscy taką decyzję zrozumieją i zaakceptują więc nie zawsze warto się nią chwalić 🙂 Ostatnie czego potrzebuje się po podjęciu decyzji o porodzie w domu, to zasiewane wątpliwości przez osoby, które nie mają o tym bladego pojęcia.

Warto pamiętać, że poród domowy jest wyborem, do którego nie można nikogo namawiać. Jest to decyzja, która musi zapaść po stronie przyszłej matki, bo to Ona rodzi. Oczywiście, z udziałem ojca. Ani rodzina, ani koleżanki, które przeżyły piękny poród domowy ani położna nie powinni nikogo namawiać do porodu w domu. To jest tak ważna i osobista decyzja, że trzeba ją podjąć samemu. Zresztą do każdego wyboru odnośnie porodu powinno się podchodzić z szacunkiem, nieważne czy dotyczy on cesarki, porodu naturalnego szpitalu czy w domu.

10 Replies to “Poród domowy: kaprys hippisów czy przemyślana decyzja?”

  1. Ale super! Oby więcej takich porodów! Fajnie to opisałaś. Marzy mi się by kiedyś sfotografować poród domowy. <3 Widziałam takie reportaże i to są piękne rzeczy. 🙂 Bardzo byłoby ciekawie poczytać o samym przebiegu porodu (może być w nowej książce ;).

    1. Dziękuję❤️ Prawda – zdjęcia z porodu potrafią być piękne i wzruszające❤️ Powodzeniu w spełnieniu marzenia🥰 Hm… kto wie. Może się kiedyś skuszę na historię samego przebiegu😉 Pozdrawiam ciepło😘

    2. W sierpniu taki poród w domu wlasnie miałam ❤️ Dzięki Ci kobieto że to odczarowujesz 🙂 ja dopiero 3 poród zdecydowałam się w domu, a mąż mówi że tak mu się spodobało, że fabryki nie zamyka 😂

      1. Cudownie ❤️ Ponoć porody domowe uzależniają także wcale mu się nie dziwię 😉

  2. Cudownie! Ja rodziłam w domu na Tajwanie 18 lat temu. W czasie porodu (w wannie) było silne trzęsienie ziemi, to dopiero była przygoda 🙂 Pozdrawiam z Japonii.

    1. Super ❤️ To znaczy, że tak dawno i jeszcze na drugim końcu świata. Z tym trzęsieniem ziemi to niekoniecznie super 😉 Pozdrawiamy ciepło!

  3. Ale rzeczowy opis!
    Jedną tylko mam uwagę: Mam silne poczucie, że ta położna jednak nie „odbiera” porodów, a raczej je przyjmuje. Inaczej marna by z niej była położna domowa
    😉

    1. 🙂 Aaaa prawda – słuszna uwaga 🙂 Jeszcze raz dziękujemy za cudowną opiekę 🙂

      1. Polecam się na przyszłość!
        Bo, podobno, porody domowe uzależniają 😉

        1. Dzięki 🙂 Tak mówią 😉

Dodaj komentarz