Szorty – maj

Krótkie, nierzadko mrożące krew w żyłach historie z życia wzięte, zebrane w jednym miejscu.*

Mielno wschodu

Droga z Tokio do Okuninki jest krótka, bo trwa niecały miesiąc, jakby się ktoś zastanawiał. Z miasta, które generuje największy PKB na świecie trafiliśmy do jednego z najbiedniejszych regionów UE. Ale wbrew pozorom jest tu bardzo międzynarodowo. I nie chodzi wcale o sąsiednią Włodawę, w której swojego czasu ramię w ramię żyli wyznawcy prawosławia, Katolicy i Żydzi. Czyli srogi mix.

W Okunince można zjeść potrawy niemalże z całego świata. Prawie. Jest kebab u Syryjczyka i Turka (a nawet dwóch). Oraz lody u Włocha. Mało? Okuninka ma jedną, główną ulicę. Wierzcie – to aż nadto. I owszem, może centrum miasteczka to Mielno Wschodu, ewentualnie Roppongi Tokio, ale z odpowiednio otwartym umysłem, może się tu podobać. Poza tym, okolice są przepiękne. A na kuchnię polską w postaci zapiekanki, ewentualnie pierogów (lokalne potrawy jakoś się nie załapały), wystarczy wybrać się raz na kilka dni. Żeby zachować równowagę. I nie zwątpić w ludzkość.

Czujemy się prawie jaki na zagranicznych wakacjach poza sezonem: pustki, piękne zachody słońca, cudowne widoki, białoruskie kanały w tv, takież same w radio. Nawet sieć w telefonie czasem przerzuca się na sąsiednią. Niby za granicą, a jednak w Polsce.

Od jutra otwierają się noclegownie w Polsce. Można więc legalnie podróżować. Całkiem możliwe, że tylko do 10 maja, więc lepiej korzystać, póki czas 😉 Gdzie planujecie się wybrać, oprócz polecanego przez nas z czystym sumieniem lubelskiego? 😉

Brazylia

Boipeba. Brzmi jak środek na mrówki ewentualnie nawóz do użyźniania gleby. Nic bardziej mylnego, bo Boipeba to niewielka wyspa w stanie Bahia w Brazylii, na którą dotarliśmy w czasie naszego pobytu w 2014. A właściwie przewieziono nas na nią jak worek ziemniaków: najpierw jakiś Pan samochodem do portu, a potem kolejny Pan motorówką z portu wprost na plażę, bo komu by się chciało w ciemności dymać na przystań. Równie dobrze mogli nas wywieźć do Kolumbii na organy. Ale tak się nie stało. W zamian tego przez kilka dni budziliśmy się z widokiem na ocean, rozkoszowaliśmy pustymi plażami i popijaliśmy caipirinhę. A tym samym dzień za dniem traciliśmy na naszej organowej atrakcyjności.

W Brazylii poszwendaliśmy się też po Rio de Janeiro. A za sukces można uznać fakt, że nie okradli nas na Copa Cabanie. Ani przy Maracanie, skąd można było „podziwiać” fawele. Ani nigdzie indziej. Co akurat z wielką ulgą przyjęła moja siostra – wieloletnia mieszkanka Brazylii, która z duszą na ramieniu nadzorowała naszą podróż z Brasili.

Korzystaliśmy więc też z wiedzy tzw. lokalesów w postaci własnej rodziny, co doprowadziło nas do wizyty u cioci Neivy. Ale nie że naszej osobistej, a takiej ogólnej, której wyznawcą można się stać nawet jeszcze dziś, jeśli ktoś szukałby ukojenia w tych niepewnych czasach. Fakt, że wiąże się to z noszeniem stroju w stylu wróżki, a „Dolina świtu” to dosyć oryginalna sekta wcale nie pozostaje bez znaczenia.

I tak oto dobrnęliśmy do końca naszej krótkiej relacji z Brazylii w ramach cyklu #kiedystosiepodrozowalo. Teraz już spokojnie możecie wrócić do lodówki po coś do przekąszenia. Bo od śniadania już trochę czasu minęło, a do obiadu jeszcze daleko. A przecież nikt z nas nie chce zasłabnąć 😉

Oszukana zagranica

Byliśmy dziś za granicą. A nawet dwiema. Właściwie to obok, ale to nieistotny szczegół. W Orchówku bowiem można zrobić sobie wypad na trójstyk polsko-ukraińsko-białoruski. Bardzo było zatem międzynarodowo, mimo, że byliśmy sami.

Są kraje, które potrafią sprzedać się takimi atrakcjami. Francja, na ten przykład, zrobiłaby z takiego miejsca najbardziej unikatowe na świecie. A ludzie zjeżdżaliby się tam z całego globu. Francuzi ze wszystkiego potrafią zrobić turystyczny show. Wiem, co mówię, bo długo brałam w tym udział 😉 A my jakoś tak zawsze, że przepraszamy, że u nas ładnie, ale tylko trochę i właściwie to w Krakowie. Ewentualnie w Gdańsku. A w czym takie pola rzepaku są gorsze od pól lawendy? Albo choćby kwitnących wiśni w Japonii? Albo nawet upraw herbaty w Wietnamie? A taka wycieczka rowerowa na trójstyk (akurat byliśmy samochodem, ale w ramach rozrywki zakopaliśmy się w błocie), połączona z degustacją ogóra kiszonego w rzece (kto by pomyślał, że kiedyś właśnie tak się je kisiło, słoik to przy tym rażący brak hipsterstwa) oraz łykiem lokalnego bimbru (ten, dziwnym trafem, znajdzie się wszędzie), zakończona sesją w rzepaku (ależ on pachnie!) to jest bardzo ciekawa perspektywa. Nawet rozchełstany Janusz na takim żółtym polu mógłby się elegancko zaprezentować. Nie wspominając o Grażynie.

Może pogodę moglibyśmy mieć w tej Polsce ciut (albo nawet bardzo) lepszą, bo jednak 8 miesięcy zimna to nie jest na nerwy żadnego trzeźwego człowieka. Ale jak się nie ma co się lubi i hektolitry bimbru, to i pogoda niestraszna. I tego się trzymamy. Bo chwilowo nie ma złapać za co innego. A lepszy wróbel w garści, czyż nie? 😉

Polska wiosna jest jesienią

Wyciągając głowy z grzejnika, bo obecnie stacjonujemy w domku letniskowym bez centralnego ogrzewania, a termometr szaleje poniżej zera, chcielibyśmy podziękować za Wasze głosy w plebiscycie Travellerów. Okazało się bowiem, że głosowaliście na tyle sumiennie, że znaleźliśmy się w zaszczytnej trójce, która przeszła do kolejnego etapu ❤️ Szampan leje się u nas strumieniami. Szkoda tylko, że zamarza w locie.

W najbliższą niedzielę wytypowani zostaną laureaci więc nie będziemy Was już nękać tym tematem – nie martwcie się. No chyba, że wygramy, to wtedy nienachalnie będziemy przypominać o tym codziennie.

Swoją drogą bardzo nam polskiej pogody brakowało. Wczoraj odczuwalna temperatura była w okolicach 25 stopni, a dziś -1. Bardzo nam to pomaga w zachowaniu zdrowego rozsądku, sprowadza do pionu i przypomina, że nigdy niczego nie można być pewnym. Że powiedzenie „raz na wozie, raz pod wozem” jest jak najbardziej aktualne. Chociaż w zaistniałej sytuacji bardziej pasowałoby „raz w bikini, raz w kalesonach”. Po takim żarcie zazwyczaj następuje krępująca cisza, a Karol Strasburger przechodzi do prezentacji rodzin. My nie mamy kogo zaprezentować oprócz siebie, więc spytamy po prostu jaka pogoda dzisiaj u Was i dlaczego cieplej niż u nas? 😉

Bałkany

Podróżowanie autem lubimy na tyle, że 5 lat temu wybraliśmy się na samochodowy trip na Bałkany. Ale nie że tylko do pobliskiej Chorwacji, ale też Bośni i Hercegowiny, Czarnogóry oraz Albanii. W końcu ileż to roboty, zwłaszcza, że #kiedystosiepodrozowalo. Zresztą troszkę wstyd, że w ciągu tych dwóch tygodni nie udało się dotrzeć chociażby jeszcze do Serbii 😉

O ile Chorwacja i Czarnogóra mogą się pochwalić pięknymi miejscówkami, o tyle Bośnia i Albania rozwalają mózgi nawet tym, którzy ich nie mają. Tak mówią. Sama droga z Sarajewa na południe Albanii to już nie lada atrakcja. Bo jak inaczej nazwać podróż po asfaltowej ulicy w towarzystwie krów? Albo po takiej, która niespodziewanie się kończy? Ciągle wierzymy, że po prostu zostaliśmy niefortunnie poprowadzeni przez nawigację. W końcu, poza towarzystwem krów, połowę drogi zastanawialiśmy się czy przeżyjemy. Biorąc pod uwagę fakt, że tylko z rzadka mijaliśmy inne samochody, ze smutną prawdą, że nikt nas nie znajdzie, pogodziliśmy się zawczasu.

Trudny i znoje wynagrodziło Syri i Kaltër czyli Błękitne Oko, które niegdyś wspaniałomyślny Hodża traktował jak swoje i udostępniał jedynie własnym gościom – zdecydowanie jeden z albańskich must see. Idealny do nauki pływania 😉Wprawdzie woda ma tylko 10 stopni, ale źródło wypycha wszystko, co do niego wpadnie, a więc i szanse na utopienie się są marne. Same zalety. Dla wprawionych pływaków zdecydowanie lepszy zdaje się być jednak pobliski Ksamil, który, nie przymierzając, jest łudząco podobny do Bora Bora. Pod warunkiem zrobienia dobrego ujęcia, rzecz jasna. I zakładając, że fotki tej ekskluzywnej wyspy nie są naciągane.

W samej Bośni, poza słynnym Mostarem i Medziugorie, nie sposób nie wspomnieć o Sarajewie, w którym skutki niespełna czteroletniego oblężenia widać do dziś. A przynajmniej widać było do 2015 roku. Zniszczone budynki z licznymi śladami po kulach, ostrzeżenia o minach czy byłe obiekty olimpijskie, które służyły za miejsca egzekucji robią piorunujące wrażenie. I przygnębiają okropnie. W połączeniu z Baščaršiją – handlową częścią starego miasta i pobliskim meczetem, Sarajewo trafiło na naszą listę najciekawszych miast świata.

Bałkany jeszcze odwiedzimy. Chwilowo ich mieszkańcy z oczywistych względów mogą spać spokojnie 😉 Ale jak już tam zawitamy, to dotrzemy aż do samej Macedonii. Hulaj dusza, piekła nie ma!

Jeśli macie jakieś zdjęcie ze swoich bałkańskich podróży, to koniecznie się nimi z nami podzielcie ❤️ Ciekawe historie też mile widziane 😊

Kim zostaniesz w przyszłości?

Obawialiśmy się, że szybko zapomni Japonię. Niby nadal mówi „dozo” i „arigatou” zamiast „proszę” i „dziękuję”. Ciągle wspomina, że zjadłby ramen albo sushi. Zdarza się, że płaczliwym głosem przebąkuje, że chce wrócić do Japonii. Ale czas szybko leci, a dzieci zapominają i adaptują się do nowych warunków. Zwłaszcza kiedy mają dużo innych bodźców dookoła. Ale jak się niedawno okazało, najwyraźniej możemy spać spokojnie:

– Lepciu, kim chcesz zostać jak będziesz duży?
– Japończykiem.

Także sorry, Strażak Sam – nie tym razem 😉

Stany Zjednoczone po raz pierwszy

U nas albo grubo albo wcale: jak już nas wyrzucają z kasyna (w którym nota bene byliśmy po raz pierwszy) to z Caesars Palace w Las Vegas. A nie jakiejś tam podrzędnej speluny. Niestety, nie z powodu podejrzanie dużej wygranej ani też złamania systemu Blackjacka. Po prostu, przyszliśmy tam z niemowlakiem. Ale czy to nasza wina, że też chciał zagrać? Właśnie tak bawiliśmy się pod koniec 2017 roku.

To przy okazji tej podróży zobaczyliśmy dom Brendy i Brandona w Beverly Hills – trzeba mieć priorytety😉 (swoją drogą team Brandon czy team Dylan?😉) oraz miejscówkę z „Pełnej chaty” w San Francisco (pamiętacie ten serial? Czekałam na niego co sobotę. Pamiętam jak raz odwołali emisję i wyłam jak bóbr 😭). Podczas tej podróży w ogóle czuliśmy się jak w filmie. Każdy widok przypominał nam kadr jak z hollywoodzkich produkcji. Każda knajpa wyglądała jak tło amerykańskiego serialu. Pewnie przy dłuższym pobycie to wrażenie przemija. My najwidoczniej byliśmy za krótko 😉

Z braku laku pojechaliśmy też sprawdzić o co tyle hałasu z tym Wielkim Kanionem. Jak się jednak szybko okazało, szum i splendor jest jak najbardziej uzasadniony 🤯🤯🤯 Venice Beach również nas urzekło i wcale nie chodziło o to, że wszędzie unosił się zapach marihuany 😉 W Dolinie Krzemowej, niestety, nie spotkaliśmy Marka. Jak się okazało, w soboty nie pracuje – leniuszek. Podobnie zresztą jak Silicon Valley, Hollywood też nas zawiodło. Od tamtej pory już nie chcemy mieć swojej gwiazdy w słynnej alei. Jest to, delikatnie mówiąc, przereklamowane.

Niestety, nie starczyło czasu na więcej, ale te kilkanaście dni trochę wyjaśniło dlaczego Amerykanie nie muszą wyjeżdżać poza granicę swojego kraju. Mają sporo perełek. A my widzieliśmy tylko ułamek. Niestety.

Nie obyło się też bez wtop. Dostaliśmy w Hollywood mandat za parkowanie w złym miejscu. A dokładniej pod znakiem „Zakaz parkowania we wtorki od 13 do 17 – czyszczenie ulic”. Zaparkowaliśmy dokładnie w tych godzinach. We wtorek. Zwalamy to na jet lag 😉 A ten, już po przyjeździe do Polski, był jak hot16challenge prezydenta – przeorał nas niemiłosiernie. Długo nie mogliśmy wrócić do siebie. Kto oglądał, wie o czym mówimy.

A jak wyglądał Wasz amerykański sen? Czy może dopiero wszystko przed Wami? 😍

Ps. Ze smutkiem donosimy, że nie staliśmy się posiadaczami Travelera. Jesteśmy piękni, młodzi, zabawni i bogaci. Cóż… nie można mieć wszystkiego 😉

Spływ kajakowy

Niepohamowana chęć podróży za granicę doprowadziła nas do spływu kajakowego Bugiem. Zdaje się, że jest to obecnie jedno z niewielu miejsc w Polsce, gdzie można przekroczyć granicę kraju. To znaczy nie można, ale niezwykle o to trudno, zwłaszcza kiedy jest się kajakowym żółtodziobem. Wprawdzie nieopatrznie i w wyniku nieudolności, ale co pobyliśmy na Ukrainie i Białorusi to nasze.

Na spływie kajakowym Bugiem można płynąć tylko lewą stroną. Środek rzeki wyznacza bowiem granicę państwa, a jej przekroczenie jest nielegalne. Jedno niefortunne machnięcie wiosłem, a wnet człowiek wypływa za granicę. Jak gdyby pandemia nigdy nie miała miejsca. A to wszystko bez paszportu, bez wizy, mierzenia temperatury i dwutygodniowej kwarantanny. Układ idealny. A dreszczyk emocji też gwarantowany, bo jednak nie ma to jak zakazany owoc.

Niestety, zdjęciami z tej podróży nie można się pochwalić, przynajmniej tymi potwierdzającymi zagraniczny element wycieczki. Bowiem robienie fotek jest zakazane. W końcu Bóg jeden wie (i Łukaszenka) co tam kryje się wśród drzew. Lepiej więc nie ryzykować.

Także za niewielką cenę w postaci 40 złotych od osoby i bólu ramion, można odbyć emocjonującą podróż. I to w wyjątkowo przyjemnych okolicznościach przyrody. Trzeba jedynie na 2 godziny przed poinformować o swoich planach straż graniczną. Tak na wszelki wypadek, przy czym lepiej nie zagłębiać się jaki konkretnie 😉

Jakie inne trasy kajakowe polecacie w Polsce? Bo chyba połknęliśmy bakcyla. Wprawdzie on sam nie jest z tego zadowolony, ale nie ma wyboru 😉

Noc astronomiczna

Rzutem na taśmę załapaliśmy się na noc astronomiczną. Mieszkanie na wygwizdowie ma do siebie to, że podziwianie drogi mlecznej jest ułatwione ze względu na ograniczone źródła wszędobylskich świateł. O ile brak astronomicznej nocy zwiastuje lato, o tyle pogoda nie zwiastuje NICZEGO. Wiosna ma ewidentny problem z byciem punktualną. I koronawirusem akurat niebardzo może się wykpić. Niby po Zimnych Ogrodnikach i Zośce miało się zrobić ciepło, a tu takiego wała. Fakt, że nieuchronnie zbliżamy się do Anki, po której zimne wieczory i poranki, wcale nie jest pocieszający. Okres, w którym powinnismy korzystać z pięknej pogody przez maksymalną ilość czasu, zawęża się więc niebezpiecznie. Chociaż z drugiej strony, jeśli cały cały czas jest zimno, to nie ma się co ochłodzić. W końcu w lato nam zimy nie zrobią… Chyba… 🤔

Kto tak jak my czeka na ciepło, żeby z dumą zaprezentować brak plażowej sylwetki, na którą pracowaliśmy sumiennie ostatnich kilka miesięcy? 👙🩳⛱😉

Umami

Tęsknimy za Japonią. Wiedzieliśmy, że kiedyś to nastąpi, ale szybkość tego procesu mocno nas zaskoczyła. Najbardziej jednak doskwiera nam brak japońskiego jedzenia. Ze łzami w oczach przeglądamy zdjęcia najróżniejszych potraw i żałujemy, że choćby podczas ostatnich dni w Japonii na siłę nie wcisnęliśmy kolejnej miski ramenu albo dziesięciu kawałków sushi. Dzisiaj, wymówki z tamtego okresu w stylu „nic już nie zmieszczę” brzmią co najmniej żenująco. Ale cóż… Stało się. Mądry Polak po szkodzie.

Zastanawiając się jakby tu przybliżyć sobie japońską kuchnię, postanowiliśmy zakupić kilka kilogramów glutaminianu sodu. W końcu to on, między innymi, jest odpowiedzialny za umami. Oficjalnie uznany za piąty smak (obok słonego, gorzkiego, słodkiego i kwaśnego) w 2000 roku, umami w Japonii znany jest już od 1909. To wówczas wyodrębniono naturalny kwas glutaminowy i stworzono sztuczny glutaminian sodu (znienawidzony E, który, nota bene, w Azji jest regularną przyprawą, niczym sól 😉).

Umami, czyli po japońsku wyśmienity, naturalnie (bo o tę wersję się tu rozchodzi), występuje między innymi w pomidorach, parmezanie (rekordzista!) oraz w… mleku matki. Rozjaśnia się więc kwestia popularności sosu pomidorowego wśród dzieci i problematyczność odstawienia od piersi 😉 W kuchni japońskiej, w tej samej postaci można go znaleźć w sosie sojowym, zielonej herbacie, glonach, rybach, grzybach shitake czy dashi, przy czym nie jest to kompletna lista. Jednym słowem: japońska kuchnia umami stoi.

Nie biczujcie się więc za sny o udonie i miso. Wiedzcie, że nie jesteście winni tej obsesji. Jeśli kogoś można obarczać winą, to tylko to nikczemne umami 😉 A są nawet głosy, że jest ono uzależniające. Wprawdzie amerykańscy naukowcy tego nie potwierdzili, ale my wiemy swoje 😉

Kto czuje się owładnięty przez umami? W kupie siła 😉

II Festiwal Podróżników Online

Mamy ogromną przyjemność być częścią II FESTIWALU PODRÓŻNIKÓW ONLINE, który odbędzie się 20 i 21 czerwca 😍

W trakcie dwóch dni festiwalu, będzie można wysłuchać ciekawych prelekcji wielu wspaniałych podróżników 🗺

Podczas naszego wystąpienia, opowiemy, rzecz jasna, o Japonii, trzymając w napięciu i sypiąc żartami jak z rękawa 😉 Nie może Was więc zabraknąć ❤️

Jeszcze do soboty można kupić bilety w przedsprzedaży i promocyjnej cenie.

Wszystkie informacje na temat wydarzenia znajdziecie tu: https://solisci.pl/drugi-festiwal-podroznikow-online/

Zapraszamy ❤️

Poleski Park Narodowy

Poleski Park Narodowy to jeden z 23 tego typu obiektów w Polsce. Ewidentnie można po nim stwierdzić, że podobnie jak z ludźmi, nie ma brzydkich parków, są tylko niedoinwestowane 😉 A ten wygląda dosyć luksusowo. Aż ciężko uwierzyć, że z bagien i torfowisk można tyle wycisnąć. Chapeau bas, jak to mawiają. Aż strach pomyśleć, co można spotkać na innych trasach. My wybraliśmy najkrótszą, na dobitkę dnia w Lublinie. Widzieliśmy więc niewiele, a i tak nas zaskoczyło. Pozytywnie, żeby nie było niedomowień.

Niestety, nie załapaliśmy się na jedną z największych atrakcji, czyli rosiczki. Dla niewtajemniczonych, ewentualnie botanicznych ignorantów, są to rośliny pożerające owady. Buntownicy ekosystemu. Szaleńcy. Ryzykanci. Czyli bliski naszemu sercu gatunek 😉 Ponoć można je uprawiać w domu, także chyba skusimy się na parę sadzonek. Może nie zdechną nam po tygodniu, jak wszystko, co próbujemy wyhodować 😉

Ciężko powiedzieć czy to efekt koronawirusa i domowej samoizolacji czy może raczej lokalizacji „in the middle of nowhere”, po polsku „gdzie psy dupami szczekają”, ale w parku były pustki. Nie to, że nam to przeszkadzało, ale miejsce niejedno urywa, powinny więc być tam tłumy. Chociaż może to i lepiej. Przynajmniej mniejsze szanse na zniszczenie ogromu pracy, która w przygotowanie parku została włożona. Kto by pomyślał, że mamy w Polsce taki rozmach?! Jak widać, nie wszystko spieprzyć 😉

Znacie Poleski Park Narodowy? Czy tylko my się dowiadujemy o takich perełkach jako ostatni? 🤔

Lublin

Wczoraj, po niespełna 5 tygodniach, opuściliśmy lubelskie. Jeszcze nie wiemy na jak długo, bo brak planu to nasze drugie imię, zwłaszcza w koronawirusowych czasach. Chwilowo jednak, Mielno wschodu musi sobie poradzić bez nas. Mamy nadzieję, że ktoś będzie wspierał lokalny biznes w postaci budki z zapiekankami równie zaciekle jak my 😉

Żeby nie było, że przez ostatni miesiąc się leniliśmy. Wręcz przeciwnie – intensywnie realizowaliśmy nasz sikret prodżekt, o którym opowiemy niedługo. Budowanie napięcia to nasz konik 😉

Wschodnią część Polski żegnamy Lublinem, który okazał się bardzo uroczy. Może i nie mają tam dobrego ramenu 😉, ale widoki jak najbardziej ❤️ W Lublinie o mały włos nie zostałam dumną studentką romanistyki. Ciekawe czy nasze życie byłoby równie fascynujące, a poczucie humoru równie wyśmienite gdyby do tego doszło? 🤔😉🤣

Od razu uspokajamy: nie osiadamy nigdzie na dłużej. Przynajmniej w najbliższych dniach😉 W przyszłym tygodniu będziemy zwiedzać niemalże przeciwległą część Polski. Jeśli więc macie jakieś warte uwagi miejscówki na Kaszubach, to teraz jest odpowiedni moment, aby nam o tym napisać 😉

*Wszystkie teksty pochodzą z naszego Instagrama i/lub Facebooka, gdzie oczywiście, okraszone są zacnym zdjęciem lub wideo.

Dodaj komentarz