Szorty – marzec

Krótkie, nierzadko mrożące krew w żyłach historie z życia wzięte, zebrane w jednym miejscu.*

Hana-matsuri

Dziś w Japonii Hina-matsuri czyli święto Lalek nazywane również świętem Dziewcząt. Jest to dzień, w którym wyjątkowo dba się o interesy dziewczynek. Między innymi o ich szczęście, powodzenie, zdrowie i jakżeby inaczej – zamążpójście w przyszłości.

Obchody tego święta polegają na wystawieniu w domach, w których mieszkają dziewczynki, pięknych, dekoracyjnych lalek przedstawiających postacie dworu cesarskiego. Minimum dwóch. A najlepiej 15. No i na jedzeniu. Bo święto bez specjalnego jedzenia w Japonii w ogóle nie ma racji bytu. Co akurat bardzo sobie cenimy.

Lalki, które często przechodzą z pokolenia na pokolenie, to towar luksusowy. Chociaż zdarza się, że matki nie chcą dawać córkom swoich lalek, bo te zabierają potencjalne zagrożenie. Zanim więc trafi do nowej właścicielki, trzeba jej urządzić harae, czyli oczyszczenie duszy. Tak czy siak, lalki nie służą do zabawy. Co wcale nie dziwne, bo spokojnie czasem można by je wymienić na przyzwoity samochód. Wyciąga je się więc na miesiąc przed i wystawia w centralnym miejscu domu. I tak aż do zamążpójścia. Zaniedbanie obchodów może być katastrofalne w skutkach czyli spowodować staropanieństwo w przyszłości. A wiadomo, że nic gorszego nie może spotkać dorosłej kobiety niż brak męża. Zwłaszcza w Japonii. Chociaż Polska w tym temacie wcale nie pozostaje w tyle. Niestety.

Serwowane tego dnia jedzenie to w dużej mierze słodycze, ale znajdzie się też specjalnie przygotowywane na tę okazję sushi czy zupa z małży. Nie zapominając oczywiście o alkoholu – białym sake.

Dziś więc Hina-matsuri przyćmiewa w Japonii temat koronawirusa. Bo ten, prędzej czy później zostanie opanowany, a córka stara panna może dawać się we znaki do końca życia 😉

My akurat, posiadając syna, problem mamy z głowy. Ale okazji do świętowania nie przepuścimy żadnej 😉

Pochówek high tech

Dziś temat grobowy. I to dosłownie. Bez zbędnych skojarzeń. Po prostu zupełnym przypadkiem ostatnio się o tym dowiedzieliśmy. A jako, że jest to gratka, którą trzeba się podzielić z drugim człowiekiem z czystej, ludzkiej życzliwości, w te pędy musieliśmy Wam o tym donieść.

W dużych japońskich aglomeracjach brakuje miejsca. Na wszystko. Również cmentarze. Wykupienie kwatery to luksus, na który nie wszystkich stać. Ale Japończycy, jak nikt inni, potrafią ogarnąć temat małej przestrzeni. Dlatego też wymyślili wewnętrze cmentarze. Czyli ni mniej ni więcej budynki, w których można wykupić miejsce na przechowywanie prochów bliskich. W centrum miasta. Między blokiem mieszkalnym, przychodnią ginekologiczną i sklepem 7eleven. Bo czemu by nie.

Warunki na takim high techowym cmentarzu są iście luksusowe. Niewiadomo tylko czy bardziej dla spoczywających czy odwiedzających. Tak czy siak, człowiek cały purpurowieje z emocji, że można tak technologicznie ograć tak nietechnologiczny temat.

I tak urna z prochami przyjeżdża do odwiedającego po przyłożeniu karty identyfikacyjnej. Albo windą albo na taśmie. Niczym kawałki ryby na talerzykach w taśmowej restauracji sushi. Porównanie nietrafione, ale idealnie oddające istotę działania. Do dyspozycji są kwiaty i kadzidełka. A chwilę sam na sam można sobie zapewnić w jednym z kilkunastu boksów do modlitw. W kraju, w którym kremacja stanowi 99,97% chyba nie można było wymyślić lepszego rozwiązania.

Żeby nie było, dla Japończyków nadal jest to wyjście niecodzienne, mimo, że pierwsze tego typu cmentarze powstaly kilkanaście lat temu. Dzisiaj jest ich około 20 w całej Japonii, ale najpewniej będą powstawały kolejne. Jest popyt, jest podaż 😉

Kto by kiedyś pomyślał, że kawałkiem plastiku będzie można zapłacić za wycieczkę do Grecji, odhaczyć obecność w robocie albo ściągnąć windą prochy bliskiego. Czego to Ci ludzie nie wymyślą…

Dlaczego Tokio jest brzydkie?

Dzień nie jest sprzymierzeńcem Tokio. Miasto zdecydowanie traci na swojej atrakcyjności w świetle dziennym. To bowiem obnaża całą jego brzydotę. Bo nie ma się co oszukiwać, Tokio nie należy do TOP 10 napiękniejszych stolic świata. A w TOP 196 jest z wiadomych powodów. Chociaż biorąc pod uwagę, że oficjalnie stolicą w ogóle nie jest, to i tak nieźle sobie radzi.

Tokio, podczas II wojny światowej, podobnie jak Warszawa, zostało niemal całkowicie zniszczone – dzisiaj przypada rocznica wielkiego bombardowania stolicy Japonii. Jednej nocy zginęło, wg niektórych źródeł, więcej ludzi niż w Hiroszimie i Nagasaki, na które spadły bomby atomowe.

Miasto odbudowano migusiem. Bo Japończycy w ciągu kilku miesięcy potrafią zburzyć jeden budynek i postawić drugi. A tutaj sprawa była jeszcze ułatwiona. Niestety, nie obwiązywały wówczas restrykcyjne zasady odnośnie wyglądu nowo powstających budynków. Odbudowa miasta przypominała więc istną wolną amerykankę, a raczej japonkę. -Dawać mi tu Nakamurę-san niech postawi jakiś blok. -Ale Panie Kierowniku w jakim stylu? -A oglądałem taki film ostatnio… Ojciec Chrzestny. Bardzo mnie się podobał. A niech da we włoskim. Tak sobie to wyobrażamy 😉

Zasady co do zabudowy wprowadzono w 2004 r., ale nadal mocno kuleją. Bo liczy się użyteczność i funkcjonalność, a nie wygląd. Bez przesady. Budynek ma stać i spełniać swoją funkcję, a nie ozdabiać miasto. Fanaberie.

Co jakiś czas głośno jest o powojennych zabudowaniach, które zdobią miasto, ale zapada decyzja o ich zburzeniu. 30 lat? Stare. Za stare. A ileż to roboty zburzyć i zbudować nowy?! Nie ma sensu odnawiać. Strata czasu. Ale to akurat domena Japończyków. Bez względu na przedmioty. Niedawno, chcieliśmy naładować akulumator w samochodzie. Wszyscy zdziwieni, bo przecież można kupić nowy. Podobnie było z oponą: panie, jaka wulkanizacja?! Z budynkami jest tak samo.

Także jeśli zwiedzać w dzień, to historyczne dzielnice i zabytki, jak choćby pagodę w Parku Ueno z 1643 r., jeden z nielicznych budynków niezniszczonych w trakcie wojny. A na podbój nowego Tokio ruszać po zachodzie słońca. A że wszystko z listy „must see”, choćby taka Asakusa, jest powojenne, zresztą tak, jak warszawska starówka, to już inna sprawa 😉

White Day

Po Walentynkowym poście zapewne nie tylko ja czekałam z wypiekami na twarzy na 14 marca. Muszę przyznać, że kiedy zorientowałam się, że ten wyjątkowy dzień wypada w sobotę, przeżyłam mikro zawał. Jak to w sobotę? Czy to oznacza, że skoro 14 marca jest dniem wolnym od pracy to nie dostanę zasłużonych dwunastu opakowań czekoladek od współpracowników? Czy ta wcale niedobrowolna inwestycja mogła być aż tak nieopłacalna? Czy życie jest naprawdę tak okrutne?

Dla przypomnienia: 14 marca w Japonii to tzw. Biały Dzień. To właśnie tego dnia kobiety zbierają czekoladkowe żniwo zasiane dokładnie miesiąc wcześniej czyli w Walentynki. 14 lutego bowiem nie dostają nic. Zero. Nada. Na zwrot inwestycji muszą czekać całe 30 dni. Może w skali firmy nie jest to dużo, ale w skali jednostki to już całkiem istotny okres. Zwłaszcza, że rozchodzi się o czekoladki. Temat drażliwy szczególnie jeślli miałoby się ich nie dostać.

No cóż, nie ma się co oszukiwać. Walentynki i Biały Dzień nie były moim inwestycyjnym sukcesem w tym roku. Bilans jest jednoznaczny nawet dla takiej matematycznej kaleki jak ja. Obdarowałam 12 osób, a w zamian dostałam 4 opakowania czekoladek. Cztery. Ale nie ma się co rozliczać. Przecież chodzi o samą radość obdarowywania, nieprawdaż? Nawet jeśli zasada wyraźnie mówi, że trzeba prezent „oddać”. Jak widać w Japonii nie wszyscy stosują się tak sumiennie do narzuconych reguł. Szkoda, że wypadło akurat na tę.

Ale nie tracę nadziei w ludzi. Zwalam to na 14 marca przypadającego w sobotę i aktualne globalne zamieszanie. A poza tym, zawsze trzeba patrzeć na pozytywne aspekty. W końcu mogłam nie dostać nic, a mniejsza ilość pójdzie mi na zdrowie. Bo niestety, w Japonii, podobnie jak w innych zakątkach świata, czekolada również nie wchodzi w cycki.

PS. Nie chcemy Was męczyć koronawirusem, bo tego tematu pewnie macie już dosyć. W Japonii, jak to mówią, jest chujowo, ale stabilnie. Chociaż to może się za chwilę zmienić, bo za 2 godziny jest wystąpienie premiera.

Policja – odcinek 15347

W ciągu dwóch lat w Japonii z policją mieliśmy do czynienia więcej niż przez 35 w Polsce. Niektóre spotkania oko w oko z japońską władzą należały do zupełnie przeciętnych, jak to z racji łamania przepisów drogowych, stłuczki (na szczęście lekkiej) czy zbyt głośnej imprezy. Nuda. Inne były bardziej wyjątkowe jak choćby pogoń (krótka, ale jednak) wyjącego i świecącego policyjnego wozu za skuterem tudzież motocyklu za samochodem (akurat sytuacja z wczoraj) czy kilkugodzinne składanie skargi na sąsiadów na posterunku.

Ale były też te z serii niezapomnianych. Zapadających w pamięć na długie lata. A może nawet na zawsze. Na przyklad wizyta policji połączona ze ściąganiem naszych odcisków palców z racji otrzymania listu z pogróżkami. Oraz świeżynka z poprzedniej soboty, taka japońska wisienka na torcie, wizyta policji z okazji głośnej imprezy. Ale nie taka zwykła, standardowa. A połączona z obchodem domu. Niezapowiedzianym i samowolnym. Bo panowie policjanci, po otrzymaniu zgłoszenia, przyjechali do wynajętego przez nas domu i dzięki otwartym drzwiom (w końcu to Japonia, po co zamykać drzwi) przeszli dziarsko 2 piętra. Może nawet po drodze zerknęli co mamy w lodówce i dlaczego aż tyle puszek piwa. Zastanawiając się przy okazji po co nam tyle pieczywa i dlaczego w ogóle nie mamy ryżu 😳😳 Kto wie. Jednym słowem, zanim dotarli na 3 piętro, żeby słownie nas upomnieć w kwestii hałasu w sobotę o 21:15 (żeby nie było, nie byliśmy tylko we trójkę 😉) całkiem możliwe, że wcześniej zrobili sobie tzw. open house. Bo czemu by nie.

Morał z tego jest jeden: w Japonii trzeba zamykać drzwi domu. Każdego. Wynajmowanego również. Nawet takiego, który wygląda jak Tower of Terror i nie zachęca do wejścia. I to bynajmniej nie przed złodziejami.

PS. Na szczęście, dom w środku wyglądał o niebo lepiej niż z zewnątrz 😉

Koronawirus 18/03

Temat numer 1 na całym świecie to koronawirus. Chcieliśmy go unikać, bo ileż można czytać o tym samym. Chociaż sami dobrze wiemy, że można dużo. Ale pojawiają się nowe fakty, a poza tym, pytacie nas jak wygląda sytuacja z koronawirusem w Japonii.

Zacznijmy więc od dobrych wieści. Przynajmniej taką mamy nadzieję. Jest lek na koronawirusa – tak sądzą Chińczycy i kupujący akcję firmy Fujifilm. Podając za Reutersem, chiński urzędnik oznajmił o pozytywnych testach klinicznych na 80 osobach w Shenzhen. Favipiravir, bo o nim mowa, spowodował takie zamieszanie, ze wsztrzymano dzisiaj obrót akcjami produkującej go firmy należącej do Fujifilm Holdings (tak, tak – tej od aparatów). Oby była to prawda.

Jeśli zaś chodzi o sytuację w Japonii,
w porównaniu z tym, co dzieje się w Polsce, w Japonii jest luz. Zupełnie się nie spodziewaliśmy, kiedy u nas podejmowano decyzje o zamknięciu szkół i atrakcji turystycznych pod koniec lutego, że to wszystko zaraz będzie miało miejsce w Polsce i to w takim wymiarze.

W Japonii życie płynie w miarę normalnie. Turystów jest mniej, ale Japończycy ani myślą zostać w domu. Restauracje, place zabaw, centra handlowe, bary i ulice są pełne. Jakby koronawirusa nie było. Szkoły i atrakcje turystyczne nadal pozostają zamknięte, pracownicy niektórych firm jeszcze pracują z domu, ale to by było na tyle. Zresztą szkoły powoli zaczynają się otwierać, mimo, że początkowo przewidywano ich start dopiero na początek kwietnia. Wielkimi krokami zbliża się też hanami. Ciężko nam sobie wyobrazić, że Japończycy odpuszczą wspólne biesiadowanie pod kwitnącymi wiśniami, co jest zalecane przez rząd. Jednym słowem: hulaj dusza, koronawirusa nie ma.

Czy to oznacza, że w Japonii rzeczywiście wirusa nie ma, a Japończycy tak świetnie radzą sobie z pandemią? Oficjalnie: oczywiście. W końcu jest tylko 882 zarażonych (nie licząc tych ze statku). Nieoficjalnie – chyba niekoniecznie. Liczba zbadanych osób nadal jest bardzo niska – niecałe 16 500, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że pierwszy przypadek miał miejsce 16.01 czyli 63 dni temu. Dla porównania, w Polsce przeprowadzono testów 8000, pierwsze zarażenie miało miejsce 4.03, czyli 14 dni temu. Łatwo więc obliczyć, że jeśli Polska utrzyma podobny rytm testów, po 63 dniach zostanie ich przeprowadzonych 36 000.
Japonia wypada więc blado. A biorąc pod uwagę stosunek do liczby mieszkańców – bardzo blado.

Skąd więc takie statystyki? Ponoć testy odmawiane są osobom z objawami koronawirusa. Chyba, że występują problemy z płucami (potwierdzona historia). Ale przede wszystkim z oczywistego faktu: Japonia wybrała Olimpiadę a nie koronawirusa i tego za wszelką cenę się trzyma. A dobre statystyki tylko mogą w tym pomóc. Zresztą Igrzyska jeszcze nie zostały odwołane, jakbyście nie zauważyli. Więc chyba plan się całkiem sprawdza.

Oczywiście, nie można wykluczyć, że Japończycy świetnie radzą sobie z koronawirusem. Może po prostu na niego nie chorują 😉, a może stosują wspominany wyżej lek już od dawna 😉 Jedno jest jednak pewne: takie wyniki dla kraju, który jest najbardziej popularnym kierunkiem turystycznym dla Chińczyków, jest delikatnie mówiąc, niepokojące.

Z perspektywy osób, które przyglądają się temu z zewnątrz, sytuacja w Polsce i Europie przeraża. Ale chyba nie bardziej niż to, co się dzieje w Japonii. A dzieje się właściwie nic. Chociaż w zaistniałej sytuacji, obojętne które rozwiązanie okaże się skuteczne. Nieważne jak, byleby zażegnać ten kryzys.

Weekend z japońskimi znajomymi

Polski MOPS w Japonii miałby ręce pełne roboty. Nie wspominając o wszystkich ciociach „dobra rada”, które nieproszone zapytują: a gdzie to dziecko ma czapeczkę? 🤦‍♀️

Japońscy znajomi zaprosili nas na weekend do ich domu w lesie w górach. Znamy ich prawie dwa lata, ale wiemy, że przypały podczas tych trzech dni (mamy długi weekend) są nieuniknione. Na szczęście oni też nas znają więc na cuda zapewne nie liczą.

Jak się szybko okazało, organizacja w ten weekend to podstawa. Zarządzono więc wyjście do onsenu. Maciek, jako pruderyjny Europejczyk się nie skusił. Ale ja, po porodzie, podczas którego widziało mnie pół szpitala i karmieniu piersią już niczego się nie wstydzę. Chyba.

Onsen był wyjątkowy, bo z widokiem na ośnieżone Fuji 🤯 Ale nie to by wprawiło w osłupienie roznosicieli dobrych rad. Ci bowiem skupiliby się na dwumiesięcznym noworodku w onsenie (nota bene synku naszych znajomych) 🤯🤯 Najpierw umytym pod prysznicem, a potem nagim, przeniesionym do gorącego źródła na zewnątrz, przy temperaturze powietrza w okolicach 8 stopni. Dwumiesięcznym 🤯🤯Chyba nie trzeba dodawać, że nie miał czapeczki 😉

A wpis na blogu o tym jak zachować się w onsenie nieustannie polecamy. Lektura obowiązkowa przed wizytą w onsenie. Bo tam o faux pas nietrudno. Wierzcie nam na słowo 😉

Trzymajcie za nas kciuki w ten weekend 😉

Onsen

Nasz weekend z japońskimi znajomymi dobiegł końca. Wszyscy wyszli z niego cało i zdrowo. Przynajmniej na to wygląda. A dodatkowo, co poniektórzy, wrócili do domu bogatsi o nowe doświadczenia. Mowa tu o Maćku, który może trochę i pod presją, ale jednak skusił się na wizytę w onsenie, której, co najważniejsze, nie żałował. Wręcz przeciwnie. I już teraz wie jak to jest dyskutować z kolegą o obiektywach do aparatów, będąc nagim i jednocześnie wpatrując się w górę Fuji. Bezcenne uczucie, które o mały włos, by go ominęło.

Dla japońskiego znajomego nie było to niczym dziwnym, jako, że on takich rozmów odbył już kilkaset. Jedną z nich była ta z teściem. Bo wielu z nich zabiera swoich przyszłych zięciów na pogadankę o życiu do onsenu. Można i tak rozmawiać o przyszłości swojej córki. W końcu co kraj, to obyczaj.

Ale nie samym onsenem człowiek żyje. Za sukcesy minionego weekendu uznajemy między innymi niespalenie domu, brak policji i nadal trwającą znajomość. A przede wszystkim, brak przypałów. Wprawdzie jeszcze widać pewne niedociągniecia w naszym zachowaniu: jesteśmy nadal nieco za głośni, trochę brakuje nam do idealnej organizacji i nie jesteśmy zagorzałymi fanami natto (zwłaszcza ja). Ale trochę treningu i będziemy mogli spokojnie ubiegać się o japońskie obywatelstwo 😉 Nie ma co ukrywać: współpraca polsko-japońska w naszym wykonaniu jest na wysokim, żeby nie powiedzieć wysoko niepokojącym, poziomie😉

Sakura 2020

My to jednak jesteśmy w czepku urodzeni. Wszyscy w jednym i tym samym. Ledwo co wypełniliśmy formularz chęci skorzystania z opcji #lotdodomu, a tu LOT ogłasza czarter z Tokio do Warszawy w najbliższy piątek. Nasza przeprowadzka nabrała jeszcze większego tempa, które już i tak było zawrotne. Ale co to dla nas za problem spakować 2 lata życia i wrócić z drugiego końca świata w tydzień. Pestka. Ważne, że jest czym. Teraz wystarczy tylko czekać na potwierdzenie, że nasza rezerwacja została przebukowana. Albo nie.

Całe szczęście w czwartek, rzutem na taśmę, zdążyliśmy obejrzeć sakurę w tokijskich parkach. Dziś już to wcale nie taka oczywista sprawa, bo sporo z nich zostało zamkniętych. Co by ludzi nie kusiło oglądanie kwitnących wiśni, bo burmistrz Tokio poprosiła mieszkańców o pozostanie w domach z racji rosnącej liczby zarażeń. Prośba dotyczy weekendu. Ale na kolejne dwa tygodnie zaleca się unikanie tłocznych oraz zamkniętych miejsc, a także zachowanie dystansu. O co akurat w Japonii nie trudno, bo tutaj dystans to naturalna sprawa. Im dalej od drugiej osoby, tym lepiej. Oczywiście, nakazu nie ma. Na razie po prośbie, czyli bardzo po japońsku. Nieśmiało mówi się też o zamknięciu miasta. Dziwnym trafem, temat ten pojawił się dopiero po odwołaniu Olimpiady. Chociaż nie tylko to jest niejasne. Bo z jednej strony mieszkańcy mają zostać w domach, ale z drugie planowane jest już otwarcie szkół.

Może więc ten nasz powrót do domu na wariata nie jest taki zły. Ale z oceną sytuacji jescze chwilę poczekamy. Najpewniej do momentu kiedy się okaże czy bez szwanku wyszliśmy z dwutygodniowej kwarantanny. Bo z tym może być różnie.

A tymczasem na osłodę Waszego żywota w izolacji, które do nas zbliża się wielkimi krokami, kilka zdjęć sakury. Ze specjalnym pozdrowieniem dla tych, którzy mieli ją w planach podziwiać na żywo. Dużo Was tu jest? Spokojnie, jak sami widzicie, nie macie czego żałować, jakoś bidnie kwitła w tym roku 😉

Janusze handlu

Przeprowadzki z drugiego końca świata łączą się nieodzownie z handlem własnym dobytkiem. Na szczęście w Japonii, zapewne tak jak w innych krajach, są strony dla obcokrajowców, gdzie można wyposażyć się w cały niezbędny sprzęt do mieszkania. Również można się go tam pozbyć. Jak tylko dowiedzieliśmy się, że wyjeżdzamy z Japonii, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, obudziła się we mnie żyłka Mirka-handlarza i wrzuciłam ogłoszenie z naszymi precjozami. Same perełki. Uśmiech losu do obecnie kompletujących mieszkalny ekwipunek nowo przybyłych ekspatów. Albo weteranów dopieszczających swoje gniazdka.

Transakcje, same udane oczywiście, obfitowały w wiele spotkań. Wprost idealnie w obliczu panującej pandemii. W Japonii nieco ukrywanej, ale jednak obecnej. Imion i krajów pochodzenia niektórych kupców w ogóle nie znam. W przelocie, na stacji metra, na szybko dobiliśmy targu, bez zbędnych ceregieli. Ale byli też tacy, których życie udało mi się poznać bliżej, między przekazywaniem upolowanej przez nich zdobyczy a próbą wciśniecia im deski do prasowania tudzież odkurzacza. I tak, była więc urocza para w składzie Tajwanka i Australijczyk, którzy przy okazji odbioru szafki kupili też samochód (mówiłam, że perełki). Byli też świeżoupieczeni rodzice z Jamajki, którzy przy okazji komody, zdecydowali się na zakup zaprezentowanych na prędce dwoch lampek nocnych po okazyjnej cenie (bo akurat zapomniałam ich wystawić w Internecie). Ponoć na miejsce ich pochodzenia zareagowałam zbyt entuzjastycznie. Jakbym co najmniej liczyła, że zaraz wyciągną jointa i spalimy go sobie wspólnie na poczet udanej transakcji. Ale to opinia Maćka, a on nie jest obiektywny.

Był też przystojny Hindus, który wyglądał jak żywcem wyciągnięty z Bollywood. Oraz Pakistańczyk, który skusił się na skuter mający mu wkrótce służyć za narzędzie pracy w Uber Eats. Nieogarnięty, za to bardzo towarzyski. W celu podtrzymania konwersacji, dopytywał się o nasze życie, nie tylko w Japonii. Padło między innymi pytanie o nasz wiek oraz małżeństwo: z miłości czy aranżowane? Chwilę zajęła mi odpowiedź, bo po pierwsze – byłam zaskoczona pytaniem, a po drugie – niestety, nie dał trzeciej opcji do wyboru. Ale szybko przypomniałam sobie, że te 7 lat temu to owszem, nasze małżeństwo było z miłości. A on przecież pyta o kiedyś, nie teraz 😉 Więc jakby się ktoś zastanawiał przy porannej kawie – małżeństwa aranżowane nadal mają się w Pakistanie dobrze.

*Wszystkie teksty pochodzą z naszego Instagrama i/lub Facebooka, gdzie oczywiście, okraszone są zacnym zdjęciem lub wideo.

Dodaj komentarz