Szorty – sierpień

Krótkie, nierzadko mrożące krew w żyłach historie z życia wzięte, zebrane w jednym miejscu.*

Kemping

Naszą przygodę z kempingiem (czyli że kupiliśmy własny namiot 😉) rozpoczęliśmy rok temu w Japonii. Że byliśmy wówczas na poziomie żenująco kłującej w oczy amatorszczyzny, zwłaszcza w porównaniu do perfekcyjnie zorganizowanych Japończyków, to nie powiedzieć nic. Kto pamięta, lepiej niech zagrzebie tę wiedzę w otchłani świadomości. My zrobiliśmy to już dawno.Na ten wyjazd uszykowaliśmy się całkiem niewybrednie. Poprzeczkę postawiliśmy sobie wysoko. Wzbiliśmy się na wyżyny kempingowej piramidy Maslowa. Mieliśmy wszystko, łącznie z lampkami oświetlającymi namiot. Do pewnego momentu, głównie we Francji, budziliśmy podziw i zazdrość kempingowych sąsiadów. Z dumą i podniesioną głową przechadzaliśmy się do toalety, mimochodem słysząc dobiegające zewsząd pomruki uznania. Tylko z wrodzonej skromności nie odpowiadaliśmy „oh merci”.A potem przyjechaliśmy do Hiszpanii i spadliśmy z kempingowego piedestału wprost pod zieloną podłogę pierwszej lepszej parceli z przyczepą. A musicie wiedzieć, że podłoga to tylko czubek hiszpańsko-kempingowej góry lodowej. Parasole, telewizory, anteny satelitarne, wielkie grille czy małe ogrodzenia to element wcale niejednego kempingowego przybytku. Może nie jest tak stylowo jak w Japonii, ale na pewno jest z przytupem.Chwilowo w naszych sercach zagościł smutek i żal. Ale mamy ogromną nadzieję na odzyskanie kempingowego animuszu w Portugalii. Najwyżej zajedziemy do supermarketu budowlanego i kupimy metr ogrodzenia, parę donic z kwiatami oraz sto metrów kwadratowych podłogi. Jesteśmy zdeterminowani, żeby wrócić na szczyt!

Bilbao

Myśląc o Bilbao nie sposób nie pamiętać o imponującym muzeum Guggenheima ze strzegącym go psem z kwiatów oraz ETA. A co mają one ze sobą wspólnego? Właściwie nic. Oprócz tego, że zaraz przed otwarciem muzeum w 1997 roku, udaremniono jego wysadzenie. Trzech bojowników ETA przebranych za ogrodników, rzekomo zajmujących się kwiatami w psie, planowało dokonanie zamachu. Terroryści, dla niepoznaki, oprócz strojów ogrodników, mieli ze sobą donice z kwiatami, a w nich 12 zdalnie detonowanych ładunków wybuchowych. Na szczęście, zamach udaremniono.Przy zwiedzaniu dużej ilości miast w krótkim czasie, człowiek zaczyna obojętnieć na ich piękno. Z czasem wszystkie robią siępodobne do siebie i zlewają w jedno. Dlatego na stare miasto Bilbao podjechaliśmy z nastawieniem „kolejna typowa starówka”. A tu, proszę Państwa, cuda jakich jeszcze nie widzieliśmy. Kolorowe budynki z oszklonymi tarasami i wąskie uliczki. Polecamy tego allegrowicza bardzo! Choćby na krótki przystanek. Nasz, w każdym bądź razie, Bilbao urzekło.

Oviedo

No i zabrał mnie ten mój Juan Antonio do Oviedo. Niczym Javier Bardem Vicky i Christinę. Wprawdzie nie z Barcelony, a z Radomia i nie samolotem, a samochodem, ale cóż. Zeszło mu się też trochę dłużej, bo niemal 2 i pół tygodnia, a nie jakąś godzinę, ale nie ma się co czepiać szczegółów. Zresztą jaki Juan Antonio, taka podróż 😉 Ale Oviedo to Oviedo. I to się liczy!Miasto jest stolicą Asturii, regionu, o którym słyszeli chyba tylko Hiszpanie 😉 Chociaż powoli wieść się o nim niesie, bo Asturia została wpisana przez New York Times na listę 52 miejsc, które trzeba w 2020 roku odwiedzić. Nie mogło nas tu więc zabraknąć 😉 Oviedo to jedno z najbezpieczniejszych miast Hiszpanii, z pięknymi, kolorowymi budynkami, imponującą katedrą i pomnikiem dupy. I to dwustronnej. Nie ma co się oszukiwać: zwłaszcza tej ostatniej atrakcji ze święcą szukać w innych miastach, co zdecydowanie przemawia za odwiedzeniem Oviedo. No i był tam Javier Bardem więc tak jakby więcej argumentów już nie potrzeba 😉

Portugalia

Dotarliśmy do Portugalii ❤️ Jak dobrze wiecie, lekko nie było, ale zwycięzców nikt nie ocenia 😉 Granica hiszpańsko-portugalska otwarta: żadnej kontroli, żadnego brokatu, żadnych fanfar. Nuda, nuda, nuda 😉 W Portugalii noszenie maseczek jest obowiązkowe w miejscach zamkniętych, na powietrzu nie trzeba ich zakładać. Przyjęliśmy to z nieukrywaną ulgą z racji temperatur. Żele do dezynfekcji dostępne są wszędzie: w zabytkach, restauracjach, sklepach.W Portugalii planujemy zostać jakieś 2 tygodnie. Po dniu odpoczynku (szaleństwo!), zaczęliśmy od eksplorowania północy kraju, a w planach mamy dotarcie na południe. A dokąd dokładnie? To się jeszcze okaże. Póki co, jest to niewiadoma również dla nas 😉 Jeśli macie do polecenia miejsca warte odwiedzenia, plaże albo knajpy godne przetestowania i potrawy, których obowiązkowo musimy spróbować, to koniecznie dajcie znać! Postaramy się stanąć na wysokości zadania. Poświęcenie to nasze drugie imię 😉

Porto

W Porto jak we Władku – koronawirusa nie ma. Siedzą w knajpach, piją porto, lulki palą, franceshinię jedzą, z mostu Ludwika I skaczą – pełen relaks. Z tego wszystkiego nam też puściły hamulce i kupiliśmy sobie magnes. Bardzo uroczy. Chociaż trzeba przyznać, że w obliczu wszystkich pięknych, dostępnych precjozów z motywem typowo portugalskich kafelków azulejo i tak trzymaliśmy emocje na wodzy. No cóż… Lata praktyki.Porto jest bardzo przyjaznym miastem, a fakt, że nie brak w nim samozwańczych parkingowych, którzy za symbolicznego euraczka przypilnują auta, przywołuje pewnego rodzaju ciepło na sercu. I tylko dziwne zjawisko wchodzenia zawsze pod górę (chociaż na zdrowy rozsądek schodzić też się powinno🤔) jest jak zimny prysznic.W Vila Nova de Gaia czyli po drugiej stronie rzeki Douro, skąd podziwiać można kolorową dzielnicę Ribeirę w pełnej krasie, wcale lepiej nie jest. A dodatkowo łażą jeszcze po winnych piwnicach. Wstydu nie mają. Liczne kościoły po obu stronach rzeki trochę ratują sytuację, ale cudów nie zdziałają.Jednym słowem Porto w swoim najlepszym wydaniu 😉

Pogoń za flamingami

Mieliśmy skoczyć do Aveiro czyli portugalskiej Wenecji na chwilę, a w sumie trochę nam się zeszło.Bo nagle okazało się, że robią tutaj sól i to nie byle jak – rzemieślniczą metodą. Żal więc nie zobaczyć. Może się człowiek zainspiruje i otworzy taki biznes pod Tarczynem. Wprawdzie istnieje ryzyko wystąpienia małego problemu w postaci słonej wody w okolicy, ale polski Janusz biznesu już nie takie rzeczy ogarniał. Się załatwi.Potem, niewiadomo skąd, w lagunach Aveiro pojawiły się flamingi. I to nie jakiś dmuchany badziew made in China, ale prawdziwe najprawdziwsze. No flamingów nie zobaczymy? No wiadomo, że zobaczymy! Zwłaszcza, że były na wyciągnięcie ręki – parlowały sobie po swojemu, jak gdyby nigdy nic, w pobliskim bajorku. Potem doczytaliśmy, że są jeszcze w innym miejscu i przyznajemy – trochę nas poniosło. W pewnym momencie zakrawało to o lekką psychozę. Zwłaszcza, że z daleka widzieliśmy je jak na dłoni – różowe różowiutkie, a z bliska – nic, nada. Podejrzewamy 3 scenariusze: albo nam odbiło, albo to była fatamorgana albo ktoś te flamingi przeganiał będąc o krok przed nami. Nie ma co ukrywać – po godzinie wjechały teorie spiskowe. W pewnym momencie jednak powiedzieliśmy sobie stanowcze NIE i wróciliśmy w ciszy na kemping, dyskretnie rozglądając się jednak czy aby na pewno ich nie ma. Także takie wakacje 😉Jak zaczniemy szukać jednorożców, to możecie zacząć się o nas martwić 😉 Póki co, wszystko w normie 😉

Plaże

Chwilowo odpuściliśmy zwiedzanie miast i korzystamy z uroków wybrzeża. Po tym miejskim szaleństwie, to miła odmiana ❤️ Trochę nas tu mniej, bo odpoczywamy, włócząc się po plażach. Zaczęliśmy od północy Algarve (samo południe jakoś nas nie ciągnie), wspinając się do Alentejo (ponoć jest piękne – sprawdzamy na własnej skórze 😉), a potem Lizbona i dalej prosto do…. Oj nie! Na razie o powrocie nawet nie chcemy myśleć 😭Póki co spędzamy czas z dawno niewidzianą rodziną ❤️, ryzykujemy życie dla fajnych zdjęć 😉, sprawdzamy czy nas samochód rzeczywiście jest terenowy, przekonujemy się, że nie tylko w Bałtyku sztywnieje z zimna całe ciało oraz że plażowanie wśród naturystów (zupełnym przypadkiem) to ciekawe doświadczenie😉 Jednym słowem: chwilo trwaj! 😉

Alentejo

Jesteśmy mniej więcej w połowie mało znanego (mimo że zajmującego 1/3 powierzchni kraju) portugalskiego regionu Alentejo, a już kilkanaście razy padło z naszych ust: może tu zostaniemy?😉 170 km plaż mówi samo za siebie 😉 Wprawdzie temperatura wody nie zachęca, ale zawsze przecież można się rozgrzać schodząc na dziką plażę po linie 😉 Żeby było jasne: wcale nie trzeba być fanem plażowania, żeby Alentejo pokochać. Można po prostu moczyć się w wodospadzie (a że położonym na plaży, to trudno się mówi🤷🏻‍♀️), szwendać po szlakach z pięknymi widokami: pieszo lub konno, surfować, pływać na kite, pić lokalne wino, jeść oliwki albo ewentualnie gapić się w nieskończony krajobraz suchych łąk z porozrzucanymi gdzieniegdzie drzewami i kombinować jak tu nie wracać do domu 😉Jednym słowem: warto do Alentejo się wybrać ❤️ A sami wiecie, że my badziewia nie polecamy 😊

Rocznica

Niby fajna fotka. Niby fajna para. Niby fajny wyjazd. Ale w głębi duszy każde kombinuje jak tu zepchnąć drugie bez zostawienia żadnych śladów. Dziś 7 rocznica tych nieudanych prób😉 Były już klify, były przepaście. Ale jak widać, póki co, żadne nie wpadło na dobry pomysł😉

Kryzys

Mamy kryzys. Podróżniczy, żeby nie było. Bo po ostatnim poście różnie można taką informację odebrać 😉 5 tygodni w drodze robi swoje. Zwłaszcza kiedy na kryzysowy dzień przypada bezowocne poszukiwanie noclegu. Przegraliśmy z mieszkańcami Setúbal, którzy okoliczne kempingi traktują jak rodzinne ogródki działkowe. A że z racji koronawirusa może na nich przebywać ograniczona liczba osób, to wyszło jak wyszło. A konkretniej: odbiliśmy się od pięciu (!!!) miejsc, aż finalnie spaliśmy w samochodzie na dziko. Ale to już za nami. Dziś pozytywnie nastawieni ruszamy w miasto. Tylko jeszcze nie wiemy które 😉Reasumując: jeśli myśleliście, że w długiej podróży zawsze jest kolorowo i przyjemnie, to dementujemy te ohydne plotki 😉 Czasem jest pod górkę, również w przenośni 😉

Setubal

Po kilku dniach bujania się po plażach i wioskach Alentejo, wróciliśmy do miasta. Ale chyba nie na długo, bo jednak klimat małych miejscowości zdecydowanie lepiej nam pasuje. Co zrobisz, jak nic nie zrobisz.Setubal to portowe miasto położone niedaleko Lizbony. Ponoć albo się je uwielbia albo nienawidzi. Nam bardzo przypasowało. Może dlatego, że klimatem czasem przypominało nam Polskę lat 90-tych, bo do czego innego porównać sytuację, w której nagle panowie stają na stacji benzynowej, otwierają bagażnik i handlują butami sportowymi? 🤷🏻‍♀️ Aż kusi, żeby zakupić jakieś najeczki w okazyjnej cenie, mimo że wcale niepotrzebne 😉Oprócz tych filmowych scen, Setubal jest bardzo barwny. Wydawałby się, że taki zbitek kolorów może wyglądać nieciekawie (żeby nie powiedzieć przaśnie 😉), a jednak wszystko do siebie pasuje. Aż dziwne 😉 Fajnie się po Setubal poszwendać i koniecznie zjeść sardynki, z których słynie lokalny port. No i w menu musi znaleźć się też choco frito, które, od razu uspokajamy, nie ma nic wspólnego z czekoladą 😉 Są to po prostu kawałki smażonej mątwy. Smuteczek, ale w końcu położenie zobowiązuje.Także, Kochani, jak po nowe adiki i wyśmienite sardynki tudzież choco frito, to tylko do Setubal 😉

Festina lente

W Portugalii mieliśmy być dwa tygodnie. Dziś mijają trzy, a my nawet jeszcze nie dotarliśmy do Lizbony. A to wszystko dlatego, że mocno wczuliśmy się w portugalski klimat, a tutaj wszystko robi się WOLNO. Nie ma pośpiechu. Męczącej gonitwy. Niepotrzebnego fermentu. Za to jest luz. Spokój. Lekka ospałość. W końcu po co pędzić? I dokąd? Bez sensu. Warto sobie te wartości, będąc w Portugalii, szybko wziąć do serca, bo inaczej szlag trafia. Inną taktyką (marną, ale jednak) jest też chociażby unikanie miejsc z nawet znikomą liczbą klientów w kolejce przed nami. Przy czym jedna osoba to już dużo, bo dziwnym trafem, zdecydowana większość obywateli ma dużo (i wolno!) do powiedzenia 🤔 I nieważne czy to apteka, kawiarnia czy budka z lodami. Tematów do omówienia jest bez liku.Zresztą, nawet jak ogarnie się kwestię kolejek, to prędzej czy później trafi człowiek do knajpy, a tam lepiej głodnym nie przychodzić. Paradoks? Nieeee. Pragmatyzm. W końcu nie ma nic gorszego niż śmierć głodowa w restauracji. A na zamówione danie na pewno będzie się długo czekać. I nieważne, że jest się jednym z niewielu klientów. Albo jedynym.Festina lente powinno widnieć na portugalskiej fladze. W rodzimym języku, rzecz jasna. Kto wie, może nawet był taki plan. Ale nie zdążyli go jeszcze Portugalczycy wcielić w życie. Wszystko w swoim czasie 😉

Zachód księżyca

Zachody KSIĘŻYCA: ktokolwiek widział? Ktokolwiek wie? 😳 My wprawdzie kochamy te tendencyjne i oklepane niczym plecy Rozalki przed włożeniem do pieca zachody słońca, ale zachodzący księżyc skradł nasze serca. Na szczęście te są pojemne i miejsce znajdzie się dla jednych i drugich 😉Alentejo, do którego po krótkim wypadzie do Lizbony i okolic wróciliśmy, pożegnało nas takim właśnie widokiem. Niestety, cały nocny efekt lekko popsuł policjant (miły, ale jednak 😉), który zastał nas ledwo co przebudzonych jeszcze w namiocie. Na szczęście ubranych, bo noce nad oceanem wcale gorące nie są. A skąd ten zaszczyt, zastanawiacie się zapewne. Powiedzmy, że przemiły stróż prawa niósł kaganek oświaty 😉 Poinformował nas (o czym już, rzecz jasna, wiedzieliśmy), że w Portugalii na dziko co najwyżej można obciąć sobie włosy, ale rozłożyć namiot to już niekoniecznie. Na szczęście, skończyło się bez mandatu. A co się napatrzyliśmy na zachód słońca (wprawdzie już passé, ale jednak piękny) i księżyca, to nasze 😉Przed nami ostatnie podrygi w Lizbonie, a potem już tylko krochmalenie koszul do roboty 😉 Nooo powiedzmy

Żółte tramwaje

Niby człowiek taki oryginalny chce być w tym swoim podróżowaniu. Jak atrakcje turystyczne, to tylko takie, w których nikt nigdy nie był. Jak dania, to tylko lokalne, przyrządzane specjalnie dla niego przez znanego szefa kuchni, który gotuje jedynie w piątek i to pod warunkiem, że w tym samym czasie wypada też pełnia. Jak podziwianie obrazów, to najlepiej jeszcze tych nienamalowanych. A finalnie i tak podnieca się żółtymi tramwajami w Lizbonie.Matkę oszukasz, ojca oszukasz, ale życia nie oszukasz 😉

Trzęsienie ziemi w Lizbonie

Lizbona była ostatnim przystankiem naszej sześciotygodniowej podróży. Strategicznie rozłożyliśmy jej zwiedzanie na dwa dni. I to nie z rzędu! Dzięki temu mieliśmy większą przyjemność we wspinaniu się po lizbońskich pagórkach w 30 stopniowym upale. Ma się tę smykałkę do podróżowania😉Zdecydowanie jest to miasto, które warto zobaczyć. Jakoś takie mało pretensjonalne, niespieszne, klimatyczne, obecnie wcale niezatłoczone, a w dodatku z egzotyczną nutką w postaci tuk tuków prosto z Bangkoku, co akurat do plusów nie należy. Cóż… nikt nie jest idealny😉Lizbona w 1755 roku była niemalże doszczętnie zniszczona przez trzęsienie ziemi. W ciagu 10 minut doszło do 4 dużych wstrząsów. Miało to miejsce rano, 1 listopada w Święto Zmarłych, kiedy to biedniejsza część społeczeństwa była w kościołach (szlachta modliła się po południu). Budynki, w tym oczywiście kościoły, waliły się w zastraszającym tempie. Ludzie uciekali więc na wielki plac nad oceanem, a tam uderzyła w nich 20 metrowa fala tsunami powstała na wskutek trzęsienia ziemi. Były to chyba najbardziej dramatyczne wydarzenia w historii miasta. Zginęło prawie 100 tysięcy ludzi, nie wspominając o budowlach, które powstały w czasach kiedy portugalska flota rządziła na oceanach.I to jest część historii Portugalii, której zupełnie nie znaliśmy przed tym wyjazdem. Czyli podróże jednak kształcą.

Rozłąka

Za nami półtora miesiąca w podróży. Kilkanaście kempingów, prawie tydzień postoju w Poitiers z powodu popsutego samochodu (wówczas nie sądziliśmy, że uda się dotrzeć do celu), kilka nocy w samochodzie, parę awantur, tysiące kilometrów, jeden alternator do śmieci, kilkanaście lodów w ramach przekupstwa, jeden zalany telefon, tuzin pięknych plaż, chwile zwątpień, kilka fajnych miast i miasteczek, jeden mandat z Hiszpanii (póki co), kilkanaście wtop z miejscówkami i knajpami (bo nie zawsze wszystko jest wspaniale) oraz cała masa wspomnień ❤️Jednak wszystko, co piękne szybko się kończy. Dla niektórych. Dlatego Ci (czyli Maciek 😉) wrócili do Polski do pracy. Reszta została w Portugalii. Na jak długo, to się jeszcze okaże. Chociaż po dwóch dniach osobno wiemy, że na pewno na krócej niż nam się wydawało. Widocznie to jednak jest miłość 😉 A póki co, przygodo trwaj! 😉 A Ty, Alentejo, bądź dla nas łaskawe ❤️

*Wszystkie teksty pochodzą z naszego Instagrama i/lub Facebooka, gdzie oczywiście, okraszone są zacnym zdjęciem lub wideo.

Dodaj komentarz