Zaskakujące japońskie rozrywki #3

Kiedy pierwszy raz usłyszałam o hostess klubie, myślałam, że koncept jest trochę inny, więc hasło to nie wzbudziło we mnie niezdrowego podniecenia. Kiedy usłyszałam o nim po raz kolejny, zaświeciła mi się czerwona lampka. Kiedy do niego poszłam, mózg mi wybuchł. Spędzanie czasu z ładnymi dziewczynami i płacenie niemałych pieniędzy za rozmowę i możliwość postawienia im drogiego drinka jest jednak na poziomie, którego nie jestem w stanie ogarnąć.

Ale komu to potrzebne?

Od razu ostudzę niezdrowe pobudzenie – byłam tam jako klientka, nie pracownica. Choć w sumie nie wiem, co byłoby bardziej dziwne. Do klubu trafiłam dzięki zaproszeniu, partnera biznesowego, który pragnął odkryć przede mną japońska kulturę. Chciał mi również przedstawić swoją dwudziestoparoletnią dziewczynę (czyli jakieś 40 lat młodszą). Notabene, nie ma ona nic przeciwko posiadaniu przez niego żony, którą, a jakżeby inaczej, on bardzo kocha. Ów Pan jest członkiem tego klubu od niedawna (tylko członkowie mają do niego wstęp) i jest z tego faktu niesamowicie dumny.

Przyznam, że zjawisko hostess klubów, zwłaszcza po tej wizycie, fascynuje mnie niesamowicie. Ale o co w ogóle w tym chodzi? Otóż, hostess kluby to ni mniej ni więcej miejsca, w których zazwyczaj, dziwnym trafem, podstarzali, nieatrakcyjni tudzież podstarzali i nieatrakcyjni mężczyźni, płacą za towarzystwo ładnych, młodych dziewczyn. Gdyby to jeszcze była prostytucja, to miałoby to sens. A przynajmniej, wszystko byłoby jasne. Ale nie, chodzi o rozmowę. To znaczy w klubie. Poza nim pewnie i dochodzi do innych transakcji. A na pewno poza tymi, które można określić jako niższe rangą. Ja jednak, jako człowiek przepychu, sukcesu i splendoru, byłam tylko w luksusowym hostess klubie i jedynie o nim się wypowiem.

Marian, tu jest jakby luksusowo

Klub znajdował się w jednym z kilkupiętrowych budynków w eleganckiej dzielnicy Ginza. W pierwszej, równoległej do głównego bulwaru, ulicy. Może z powodu dyskrecji, a może cen, bo Ginza to jedna z najdroższych dzielnic świata pod względem wynajmu powierzchni użytkowych. Ponoć w samej Ginzie jest jakieś 2000 klubów. W jednym budynku, na różnych piętrach, potrafi być ich nawet kilka.

Klub był luksusowy. Gdyby nie to, że z niejednego pieca chleb jadłam (w końcu podróżowało się po świecie), to mogłabym się poczuć onieśmielona. Może nieco niekomfortowym był fakt, że poszłam tam po pracy, delikatnie mówiąc, lekko przeorana przez dobiegający końca dzień, a wszystkie dziewczyny, w pełnym makijażu, 10 centymetrowych obcasach i weselnych sukienkach, wyglądały jak milion, może nie dolarów, a jenów. Uratował mnie jedynie mój wrodzony wdzięk. I zabrany w pośpiechu rano z domu antyperspirant.

Obsługa była równie elegancka jak hostessy. Do tego dyskretna, uprzejma, na najwyższym poziomie. Wystrój nie odbiegał od panującego klimatu, czyli na bogato. Na środku stał fortepian, na którym pianistka przygrywała klimatyczne kawałki. Pod ścianami znajdowały się wygodne, skórzane kanapy ze stolikami. A przy każdym z nich siedział jeden, dwóch panów z kilkoma dziewczynami, które od czasu do czasu zmieniały swoje miejsce pobytu. Chyba, że były ze swoim stałym klientem, co obligowało ich do spędzenia wieczoru tylko z nim. Całą imprezą zarządzała, na oko, czterdziestoparoletnia kobieta, pieszczotliwie nazywana mamą (zupełny przypadek, nie mylić z burdel mamą), jako jedyna ubrana w tradycyjne, japońskie kimono. Przez cały wieczór zasiadała przy kolejnych stolikach, żeby choć chwilę pobyć z każdym gościem i pokazać mu przez to, jak bardzo jest ważny dla klubu. Biorąc pod uwagę ile taka rozrywka kosztuje, jej strategia była jak najbardziej słuszna. Mama, jako jedyna mówiła po angielsku.

Ochujałeś? Co ja sobie za to kupię? Waciki?

Dziewczynom, które siedziały przy naszym stoliku chciałam zadać milion pytań. Wybrałam więc jedynie 500 tysięcy, żeby nie wyjść na zbyt ciekawską. Na szczęście, tłumaczka (Japonka) z pracy z którą byłam, miała tych pytań tyle samo co ja (dla niej to też było nie lada wydarzenie), toteż nie wyszłam na dziwaka.

Tak więc hostessy, nawet jeśli mają chłopaka, męża albo dzieci, nie mogą o tym mówić, żeby nie zrazić do siebie klientów. Umówmy się, mężatka po dwóch porodach (sorry, dziewczyny) nie jest już taka atrakcyjna jak singielka, która, kto wie, może jeszcze jest niewinną dziewicą. Ich głównym zadaniem jest zaśmiewanie się z żartów klientów, nawet nieśmiesznych (a podejrzewam, że słyszą głównie takie), wysłuchiwać ich problemów, dbać o to, żeby ich szklanka była zawsze pełna, a papieros zapalony. Proste, ale jakże skuteczne. Dziewczyny mogą spotykać się z klientem poza klubem, ale ich zadaniem jest go do niego zawsze przyprowadzić, jeśli np. uprzednio były z nim na kolacji (jak my tego wieczoru). Oczywiście, jeśli na kontakty poza miejscem pracy dziewczyna ma ochotę. Co nie zawsze ma miejsce. Hostessy żaliły się, że czasem czują się nagabywane, bo klienci za bardzo się angażują, wysyłają im smsy czy wydzwaniają. A ogólna zasada jest taka, że do kontaktów dochodzi tylko w klubie.

Oczywiście, głównym motywem pracy w tej branży jest kasa. A ta jest dość atrakcyjna. Za kilka godzin pracy w tygodniu, a nawet w miesiącu, dziewczyny zgarniają całkiem pokaźne sumy, pozwalające im na wygodne życie. Do tego należy doliczyć prezenty, których dostają wcale nie mało, od swoich stałych klientów. A tych też dziewczyna może mieć kilku. Większość z nich tę pracę traktuje jak przejściowy okres. Ot, taka tam dorywcza robota z łatwą, szybką kasą, często odkładaną na konkretny cel. Jedna z dziewczyn mówiła, że jej marzeniem jest otworzyć klub fitness i właśnie na to planowała przeznaczyć zarobione w klubie pieniądze. Jak widać, niektóre z nich, nie pracowały tam z przypadku i braku laku, ale z konkretnym planem.

Stalowe nerwy i emocje na wodzy

Mimo racjonalności powyższych faktów, jakoś ciężko było mi to wszystko ogarnąć. I jeszcze ten ąturaż… Przyznam, że miałam tam niezły zapierdol. Z jednej strony rozmowa, a z drugiej wszystko, to, co działo się dookoła. Oczy miałam rozbiegane jak po ciężkich dragach. Głowa kręciła mi się na wszystkie strony. Nie chciałam uronić ani kropli z tego, co właśnie widzę. A że do tego jeszcze częstowano mnie alkoholem, to łatwo nie było. Mission impossible, mogłoby się wydawać. Ale nie dla mnie. Ja jestem z Polski. Może i gotowałam się od środka, ale na zewnątrz, ze stoickim spokojem brałam wszystko na klatę. Wprawdzie miałam ogromną ochotę wyjąć telefon i robić zdjęcia jak opętana (kto by nie miał), ale się powstrzymałam (no i jednak trochę wiocha, chyba nawet niedozwolona). Zwłaszcza, że atmosfera była godna uwagi. Co chwilę w klubie pojawiali się nowi goście, jakby wpadali do siebie. Słychać było rozmowy, śmiechy. Normalnie, rodzinny klimat jak u cioci na imieninach. Tylko Szwagierkolaski brakowało.

Na koniec wieczoru (naszego, dla całego klubu trwał on nadal), dziewczyny odprowadziły nas do taksówki, machając przy tym i kłaniając się na przemian, przez jakieś 10 minut. Chwilę wcześniej, na pożegnanie, dostaliśmy od mamy prezent. Śmiem więc przypuszczać, że byłam tam dla nich atrakcją porównywalną do tej, jaką klub był dla mnie. Wieczór dobiegł końca, a ja miałam jeszcze więcej pytań, zanim on się zaczął…

A ile to kosztuje?

Hostess kluby w Ginzie to nie jest rozrywka dla bidoty. Cały pobyt w klubie trwał jakieś 2h, a za tę przyjemność, zapraszający nas zapłacił około 5 000 PLN. 2h rozmowy. 5 000 PLN. Przyznacie, że można by inaczej wydać te pieniądze… Przynajmniej, ja bym tak zrobiła… Pewnie dlatego klienci luksusowych hostess klubów bez żenady chwalą się byciem ich członkami, bo biorąc pod uwagę koszty tej przyjemności, od razu manifestują swój wysoki status. No ale cóż, z racji super rozwiniętej sieci komunikacji, ciężko to zrobić za pomocą luksusowego samochodu, więc trzeba było znaleźć jakąś alternatywę. I znaleziono. I to całkiem prężnie działającą.

Wszystkich spragnionych tejże rozrywki uspokajam, że mogą do takiego hostess klubu wybrać się w czasie pobytu w Japonii. A raczej do hostess baru, bo to właśnie do tego przybytku można wejść bez członkowskiej karty. Powiedzmy, w ramach kolejnego, rozwijającego światopogląd doświadczenia. Wprawdzie, nie będzie to luksus i splendor (hostess bar dostępny dla wszystkich, to jednak nie hostess klub umożliwiający wejście tylko członkom), ale zawsze to jakaś alternatywa. Pamiętajcie tylko, że to wszystko ściema. I what a beautiful boy nie będzie do końca szczere. Panowie (bo to jednak rozrywka kierowana właśnie do Was), chyba jednak taniej Was wyjdzie nawiązanie nowych znajomości w tradycyjnym klubie muzycznym. Z szansą na jakąś relację, bo jednak chłopaki z zachodu (nawet, jeśli w Japonii jest nim Polska), mają niemałe rwanie. Ale… co kto lubi.

3 Replies to “Zaskakujące japońskie rozrywki #3”

  1. […] A ja, z wiadomych powodów, nie mogłam się sama wybrać. Zresztą mi wystarczyła już wizyta w hostess klubie. Mimo, że niezwykle interesująca, za więcej podziękuję. A w kwestii miejsc z ofertą […]

  2. To znów ja 🙂 kilka lat temu przeczytałam książkę (poniekąd opracowanie naukowe( o prostytucji. Hostess bar/club były też wymienione jako…niemal idealny format tego, czego większość mężczyzn szuka u prostytutek: uwagi, rozmowy (no dobra, bardziej sluchanie jego monologu), współczucia (udawanego czy nie, nie ma znaczenia) itd.
    Oczywiście, nie to że mężczyźni tylko tego chcą, ale w wielu krajach często o to proszą prostytutki. W Japonii wprost to skategoryzowano: jeśli po seks, to tu, a jeśli po masaż, nomen omen, meskiego ego, to do hostess bar. Bardzo logicznie.

    A przy okazji, w Japonii jest też sporo host bar, czyli takich samych miejsc, ale dla klientek kobiet. Od lat 60tych…

    1. Miło, że czytasz nasze teksty 🙂 Powiem Ci, że czasem żałuję, że zamiast hostess baru nie trafiłam do host baru 🙂

Dodaj komentarz