#współpraca
Kiedy 3 lata temu kupowaliśmy wózek do biegania Thule Urban Glide 2 myśleliśmy, że będziemy z nim tylko biegać. Rzeczywistość rodzicielska jak zwykle przeszła nasze najśmielsze oczekiwania i z wózkiem nie biegaliśmy dużo. A nawet bardzo mało. Za to w użyciu codziennym, jako spacerówka, sprawdził się idealnie. Od kilku miesięcy, w roli wózka dla niemowlaka, sprawdza się równie świetnie. Co ciekawe, nadal z nim nie biegamy. To znaczy biegamy, ale nie z własnej woli. A to jednak robi różnicę 🙂
Skąd pomysł na wózek do biegania?
Kiedyś biegaliśmy sporo i zakup wózka do biegania był dla nas sprawą oczywistą. Po nieudanym romansie z wózkiem 3 w 1 (na szczęście pożyczonym), który potwierdza zasadę, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego, szybko zaczęliśmy planowanie zakupu spacerówki (jak większość rodziców oszukana dającym nadzieję hasłem 3w1 ;)). Szukaliśmy czegoś lekkiego, zwinnego i do biegania. Padło na Thule Urban Glide 2. Pokochaliśmy go od razu na tyle, że pojechał z nami do Japonii. Ale jak się okazało na miejscu, był to ruch niezwykle ekscentryczny, bo japońskie wózki są bardzo maleńkie. A w dodatku zazwyczaj przegrywają ze zdecydowanie częściej używanymi nosidłami. My więc wyglądaliśmy dość komicznie z pokaźnym wózkiem z ogromnymi kołami, zwłaszcza w środkach transportu. Na nasze szczęście, używaliśmy ich rzadko. Jednak gdzie się nie wybraliśmy, Thule Urban Glide 2 wzbudzał spore zainteresowanie na japońskiej ziemi 😉 I oczywiście wiernie nam tam służył. Rzecz jasna, wrócił z nami do Polski. Jesteśmy bardzo zżyci 🙂 Przy drugim dziecku nie było mowy o powrocie do wózka 3w1 – człowiek się jednak do dobrego szybko przyzwyczaja 😉 Na całe szczęście, do modelu Urban Glide istnieje dedykowana gondola, możemy więc dalej pławić się w luksusie 🙂
Co można robić z wózkiem do biegania oprócz biegania?
Wszystko. Dla nas jest to jedyny posiadany wózek, a do tego idealny z kilku względów. I pamiętajmy – nadal nie jest to bieganie 😉 Najważniejsze to duże koła, które z godnością znoszą każdą nawierzchnię bez fundowania dziecku trzęsienia ziemi. Nieważne czy ukochana przez polskie miasta kostka brukowa, niezwykle modny piach na placach zabaw zamiast trawy, pola (tak, zdarzyło się), lasy, pagórki czy łąki – wózek radzi sobie na każdej nawierzchni. Tnie jak przecinak i jeńców nie bierze. Ta lekkość prowadzenia jest nieoceniona. Gdybyśmy byli lekkoduchami, to z powodzeniem moglibyśmy wysyłać na spacery z córką naszego czterolatka 🙂 Wózek bowiem prowadzi się niezwykle zwinnie. I to jedną ręką. Doświadczyłam tego na własnej skórze nie raz, kiedy to właśnie lewą ręką prowadziłam wózek, a prawą trzymałam córkę. Nie wiem właściwie czemu piszę w czasie przeszłym, bo to nadal jest moja codzienność 🙂 Ba! Ja nawet trzymając na tej prawej ręce dziecko, karmiłam je. Cały czas prowadząc wózek…. Ach ten macierzyński multitasking 😉
Ponadto, co jest niezwykle istotne dla ludzi wysokich, którymi jesteśmy (177 cm i 191 cm) wózek ma regulowaną rączkę, którą da się podnieść bardzo wysoko. Oprócz bólu kręgosłupa, oszczędza nam to również komicznego wyglądu podczas spacerów. Kto widział ojca o wzroście 190 cm zgarbionego wpół, żeby dostać do rączki wózka, wie o czym mowa 😉
I last but not least – design. Ten akurat był dla nas w przypadku wózka drugorzędną sprawą, więc to tylko plus, że Thule Urban Glide 2 wygląda fajnie i na mieście nie ma wstydu 😉 Jest bardzo klasyczny, bez zbędnych udziwnień, które zazwyczaj dają efekt przeciwny do zamierzonego. W wersji spacerowej wózek występuje w kilku kolorach, natomiast gondola występuje tylko w czarnym. Materiał, z którego jest wykonana ma nieprzemakalne właściwości (nie z własnej woli – sprawdzone ;)). Pod wózkiem znajduje się całkiem spory kosz zapinany na rzepy z małą kieszonką na suwak. Tak, tak, ten sam kosz, do którego w wyobraźni wkłada się jedynie paczkę mokrych chusteczek i wodę do picia, a w rzeczywistości kilogram ziemniaków, dwa litry mleka, pół szafy i proszek do prania. Dodam już tylko dla formalności, że na wózku spokojnie można powiesić hulajnogę lub dziecięcy rowerek, ewentualnie jedno i drugie – been there, done that 😉 Co do jakości wykonania, jest to produkt Thule, więc nie ma się do czego przyczepić.
Gdzie ja to zmieszczę?
Wózek po złożeniu jest dość poręczny, a składa się niezwykle szybko i łatwo. Tak samo się rozkłada. Bez zbędnych ceregieli i bluzgów pod nosem. Z gondolą, którą szybko się wypina, jest dość spory, ale spokojnie mieści się nam do samochodu. Owszem, obecnie mamy auto terenowe, w bagażniku którego zdarzało nam się spać 🙂 Ale w Japonii mieliśmy Hondę Fit (odpowiednik Hondy Jazz), która z terenówką ma niewiele wspólnego. I tam, w wersji spacerowej, wózek mieścił się bez problemu. W razie czego, dwa tylne koła ściągają się jednym kliknięciem. Owszem, trzeba przyznać, że są na rynku mniejsze i poręczniejsze wózki. Ale to dokładnie te same, które zatrzymują się na nierównej nawierzchni przygarbionemu ojcu 😉
A co z tym bieganiem?
Aktualnie z wózkiem nie biegamy. Ale jak już pisaliśmy, takie epizody nam się zdarzały. Jak każdy wózek do biegania Thule Urban Glide 2 ma blokowane przednie koło, a dodatkowo hamulec ręczny. W razie jakby człowieka poniosło 🙂 Nie ma się tu co rozwodzić: z Thule Urban Glide 2 biega się wygodnie. I żeby nie było, nie są to zamglone wspomnienia. Bo mimo, że z własnej woli z wózkiem nie biegam, to jednak wcale nierzadko muszę machnąć sprintem kilkadziesiąt metrów za żwawym czterolatkiem na rowerze. Wtedy zawsze, jak już odzyskam oddech i pewność, że zaraz nie zemdleję, to z uznaniem stwierdzam, że fajny ten wózek do biegania jest 🙂
Mam wózek do biegania i wykorzystuje go do codziennych spacerów. Sprawdza się idealnie. 🙂
Noo! Przybij pionę! 🙂