Pustynia Wadi Rum przez niektórych określana jest jako najpiękniejsza na świecie. Ciężko nam się do tego ustosunkować, bo to była nasza pierwsza w życiu. Troszkę wstyd, ale nawet nie odwiedziliśmy tej rodzimej (czyli Błędowskiej :)). Wadi Rum jest jak Koloseum w Rzymie, wieża Eiffela w Paryżu i zapiekanki na Moniuszki w Radomiu – lokalne must see. Choćby skały srały, że się tak brzydko wyrażę, będąc w Jordanii, na Wadi Rum trzeba dotrzeć. Jakkolwiek niedorzecznie to brzmi, kilometry piachu potrafią zrobić niezapomnianie wrażenie.
Jak zwiedzać pustynię?
Przyznam szczerze, że chyba nie do końca spodziewaliśmy się, że Wadi Rum zrobi na nas tak ogromne wrażenie. Coś tam widzieliśmy, coś tam czytaliśmy. No pustynia, jak to pustynia. Dużo piachu. Sucho. Bez wody. No kto nie słuchał piosenki Beaty? Szybko się jednak okazało, że nie mieliśmy racji i te miliony ziarenek piasku potrafią wryć się w mózg bardzo głęboko. Na szczęście, tylko w przenośni.
Punkt startowy pustynnych pobytów znajduje się w Wadi Rum village, wioski zamieszkiwanej przez około 1800 osób, z których większość pracuje w beduińskich campach na terenie pustyni. Zanim jednak wjedzie się do wioski, należy odhaczyć się w Visitor Center kilka kilometrów wcześniej. Wstęp na Wadi Rum jest płatny i wynosi 5 dinarów, czyli niecałe 30 PLN. Chyba, że posiada się Jordan Pass. Wtedy można wejść „za darmo”. To znaczy nie można, bo zwiedzanie pustyni odbywa się zawsze w asyście Beduinów. Po wizycie w Visitor Center należy udać się na parking w Wadi Rum village, na którym zostawia się samochód. To właśnie stąd gości odbierają pracownicy campów. Samych obozów obecnie jest mniej więcej od 60 do 80. Chociaż teraz ich spora część, z racji pandemii, nie działa. Ciężko więc oszacować ile z nich funkcjonuje na pełnych obrotach. Co ciekawe, na stronach rezerwacyjnych w Internecie campów jest jakieś 3 razy więcej niż w rzeczywistości. Powód jest prosty: każdy chce zarobić więc zamieszcza oferty beduińskich obozów w sieci. Kuzyn właściciela campu Mohamed, jego szwagier Mohamed (kuzyna, nie właściciela) i zięć Mohamed. Arabski dryg do biznesu.
Noc na pustyni
Na pustyni Wadi Rum można spędzić noc, a nawet kilka. Oczywiście, nie wpada się ze swoim namiotem fresh and black z Decathlonu, butlą na naboje gazowe, stolikiem turystycznym, dwoma krzesełkami i kolorowymi cotton ballsami do przystrojenia namiotu (wiadomo – musi być Instagramowo). Chociaż, nie powiem, miałoby to swój urok. Nocleg można zarezerwować w jednym z wspomnianych wyżej beduińskich campów. Potocznie mówi się o namiotach, ale są to właściwie małe domki. Nasz, choć w zwykłym, acz bardzo przyjemnym campie @wadirumquietvillage, był trochę ekskluzywny z racji podmurówki, dzięki której w domku było cieplej. Ba! My nawet mieliśmy tam łazienkę. Większość domków ich nie posiada, a ich lokatorzy korzystają ze wspólnych toalet i pryszniców. I dla jasności: te pierwsze nie są dziurą w ziemi, a te drugie kawałkiem szlaucha przywiązanym do kija. Tam wszystko jest full profeska. Elektryczność śmiga dzięki panelom słonecznym, a woda dowożona jest z wioski. My w domku mieliśmy nawet piecyk na wypadek chłodu. W październiku się nie przydał, ale myślę, że już w listopadzie jest bardzo pożądany. Koszt noclegu wyniósł 65 jodów (około 360 PLN) za całą naszą czwórkę, a właściwie dwójkę, bo dzieci za pobyt nie płaciły. Cena zależy od ilości nocy oraz osób, rodzaju domku, wyżywienia, wykupienia (lub nie) jeep tour’u i może zaczynać się od 15 JOD na osobę.
W cenie naszego pobytu była kolacja wyjęta z piachu. Dosłownie. Oczywiście, jej przygotowanie to kilkugodzinny proces. Ale że widzieliśmy samo wykopanie jedzenia z piachu, to dla mnie już na zawsze takim właśnie pozostanie. Zainspirowana, po powrocie również grzebałam w swoim mini ogródku z nadzieją na wyciągnięcie jakiegoś posiłku. Niestety, nie udało się. Widać takie cuda tylko u Beduinów w Wadi Rum. W ogóle to na pustyni nie mieliśmy spać. Uznaliśmy to za niezwykle lamerską atrakcję. Nic to, że poszliśmy na Copacabanę w Rio de Janeiro, wjechaliśmy na trzecie piętro wieży Eiffela w Paryżu i jaraliśmy się żółtymi tramwajami w Lizbonie. Pustynia? Niach. Jednak za namową @jordanbyemi (specjalistki od Jordanii) właściwie na kilka dni przed, stwierdziliśmy, że zaryzykujemy. No i cóż… Z ciężkim sercem musimy przyznać, że nam się podobało. Było nawet magicznie…. W końcu to noc na pustyni. Jakim bezdusznym człowiekiem trzeba być, żeby się tym nie zachwycić. Wstajesz rano, wychodzisz z domku, a tu kilometry pomarańczowo-czerwonego piachu i olbrzymie skały. Nad Tobą błękitne niebo, słońce wynurzające się zza najbliższego skalnego pagórka, a kilka metrów dalej pasące się wielbłądy. No bez jaj. To robi wrażenie. Zresztą fakt, że Wadi Rum była tłem takich produkcji, jak Marsjanin czy Gwiezdne Wojny mówi samo za siebie.
Oprócz kolacji, cena zwierała również śniadanie. Posiłki serwowane były w dużym namiocie. Wieczorem, po kolacji, można było zajarać sziszę (dodatkowo płatne), napić się przepysznej arabskiej herbaty (w cenie) i pogapić na gwiazdy i planety (za free). Gwarantuję, że po takiej nocy, piosenka „W układzie słonecznym” nabiera zupełnie innego znaczenia.
Ach! zachód słońca. Zapomniałabym. Jeszcze na to się załapaliśmy (również w cenie:)). Czy prezentował się obłędnie? A gdzie tam 😉 Tak samo wygląda w Zabrzu.
Jeep tour
Skoro własny namiot z cotton ballsami odpada, nie ma również co liczyć na samotne szwendanie się po pustyni z fancy bidonem. W tym celu należy wykupić tzw. jeep tour u właściciela campu. Jeśli na Wadi Rum nie spędza się nocy, spokojnie można zarezerwować w Internecie tylko samo zwiedzanie jeep’em. W zależności od potrzeb, może on być kilkugodzinny albo całodzienny. Ba! Może trwać nawet dwa dni. Jak sobie stryjenka życzy. Oczywiście, wycieczki to nie jest freestyle. Przewodnicy obwożą wszystkich po tych samych atrakcjach, które są mniej lub bardziej zaludnione. Podejrzewam, że w czasach przed pandemicznych natykanie się na tłok przy każdym ważniejszym obiekcie na pustyni jest dość niedorzeczne. Ale kto powiedział, że na pustyni nie może być dużo ludzi? Beata o tym nic nie wspominała. Jednak w czasach covidowych ludzi jest jak na lekarstwo i tłoku się nie uświadczy.
Nam, jako, że byliśmy z dwójką dzieci (niespełna 9 miesięcy i 4 lata) doradzono 4-godzinny tour. I spokojnie możemy potwierdzić, że z małymi dziećmi jest wystarczający. Poczuliśmy klimat pustyni, zobaczyliśmy kilka najważniejszych obiektów, nieudolnie pozjeżdżaliśmy na snowboardzie z wydmy. Rzecz jasna, w jeep’ie jeździ się „na pace”. Bez fotelików 🙂 Trzeba mieć na to poprawkę, decydując się na taką atrakcję. Na szczęście dzieci nam nie powypadały 🙂 ani się nie zagrzały, bo nasza paka miała prawie że profesjonalny daszek chroniący przed słońcem. Może i bez powłoki UV 50, ale jednak 🙂 Podczas wycieczki, przewodnik zapewniał wodę. Chociaż wiadomo – można też zabrać swoją 🙂 Zresztą, jeśli potrzebujemy czegokolwiek specjalnego na pustyni (przekąsek, słodkich napoi, papierosów, mokrych chusteczek) należy się w nie zaopatrzyć wcześniej. Dziwnym trafem, na pustyni nie ma supermarketów ani nawet choćby kiosku. O Rossmanie nie wspominając. W cenie jeep tour’u mieliśmy jeszcze lunch w campie. Jeśli wycieczka jest całodniowa, to obiad może być przygotowywany i serwowany przez Beduinów na środku pustyni. Koszt naszego zwiedzania jeep’em wyniósł 55 JOD, czyli około 300 PLN.
Z dziećmi na pustyni
Trochę, pewnie przez jakieś 5 minut, zastanawialiśmy się czy to dobry pomysł nocować z dziećmi na pustyni. Wprawdzie spaliśmy już z nimi na dziko w namiocie, ale nad polskim jeziorem. Więc to jednak trochę co innego. Co ciekawe, nad kilkugodzinnym jeep tour’em w ogóle nie dywagowaliśmy, uznając, że to żaden problem. Zresztą, i jedno i drugie okazało się świetną atrakcją dla dzieci. To znaczy dla starszego syna, bo bobasowi to akurat było wszystko jedno 🙂 Syn chętnie wspinał się na skałki, puszczał z wydmy zaskoczonego obrotem sprawy swojaka z Biedronki i zjeżdżał na desce. Miał frajdę z jazdy jeep’em i oglądania wielbłądów. Zresztą tak samo jak z podziwiania gwiazd na niebie w nocy w campie. Herbatka też mu posmakowała. W trakcie zwiedzania pustyni, niemal podczas każdego przystanku raczył się nią w beduińskim namiocie, w którym można było również coś przekąsić i kupić pamiątkę. Albo pogadać z Beduinami, przy okazji zawsze zostawiając grzecznościowy napiwek. Sziszy mu nie proponowaliśmy 🙂
Pustynne luksusy
Większość beduińskich campów z ich czarnymi namiotami wygląda podobnie i znajduje się na terenie Parku Narodowego, którym jest Wadi Rum. Ale nie wszystkie. Te bardziej luksusowe oraz niektóre z obozów typu „bubble camp” – z namiotami, które pozwalają podziwiać rozgwieżdżone niebo prosto z łóżka, znajdują się na pustyni, ale już poza Parkiem Narodowym. Głównie dlatego, że ich rozbudowana konstrukcja i liczne luksusy potrzebują o wiele więcej prądu i wody niż skromne, beduińskie progi, a tym samym, zbytnio ingerują w naturalne środowisko. Ponoć często nie pracują tam Beduini, a np. Hindusi. Nie wiem na ile to sprawdzona informacja, bo została przekazana przez konkurencję :), ale przed rezerwacją noclegu na Wadi Rum, warto sprawdzić czy camp aby na pewno znajduje się na terenie Parku Narodowego (jeśli nam na tym zależy). Chociaż nie oszukujmy się: gdziekolwiek nie wynajęlibyśmy noclegu na Wadi Rum, zawsze będzie to niezapomniane przeżycie.
PS. Na naszym Instagramowym koncie, w wyróżnionych relacjach, znajdziecie mnóstwo dodatkowych informacji i zdjęć z Wadi Rum (również filmik z wyciągania jedzenie z piachu :)). A na pustyni spotkaliśmy nawet samego… Ach! Zresztą sami zobaczcie 😉
Jak patrzy się na takie zdjęcia, to człowiek natychmiast chce się pakować i wyruszać w podróż 🙂 Pozdrawiamy!
😉 Doskonale rozumiemy 🙂