Święta Bożego Narodzenia to czas spotkania z rodziną. Wspólne biesiadowanie, kolędowanie, rozmowy przy stole, udawanie, że już nie wciśnie się choćby kawałka serniczka, kiedy tak naprawdę wcisnęłoby się jeszcze trzy, ale nie wypada. Same piękne chwile. I tylko żal, że nie można bez żenady odpiąć guzika w spodniach, który wciska się między 12 zjedzonych potraw. Bo w końcu wszystkiego trzeba spróbować. Taka tradycja. Jednak święta to nie tylko relaksujący czas, a rodzina to nie tylko osoby, z którymi jak kraść, to konie, a jak rozmawiać, to do rana. To też bratowa, z którą mimo starań, nie ma ani jednego wspólnego tematu, a nagle pech chciał, że utknęło się przy wspólnym krojeniu sałatki jarzynowej. Dla 30 osób. To szwagier, który do perfekcji ogarnął sztukę milczenia i już wszyscy są do tego przyzwyczajeni. Ale podczas dwugodzinnej wyprawy po choinkę jakoś głupio nie zamienić ani jednego słowa. To wszystkowiedząca teściowa, aktualnie wyspecjalizowana w wychowywaniu cudzych dzieci, strzelająca radami jak ruski czołg, z którą trzeba jechać na pilne zakupy. To w końcu niedyskretny dziadek dbający o życie erotyczne swoich wnuków, a tym samym przedłużenie rodu. Krępujące tematy i niezręczna cisza czai się za każdym świątecznym obowiązkiem i daniem. Warto zatem mieć w zanadrzu kilka ciekawostek, które pomogą w skierowaniu rozmowy na właściwe tory w trakcie świątecznych przygotowań i przy wigilijnym stole. Jest kilka nowości, są i odgrzewane kotlety, bo nijak nie da się przewijać Fejsa albo Insta w poszukiwaniu japońskich smaczków z nożem w jednej ręce, a gotowaną marchewką w drugiej.
Nie ma takiego miasta Londyn
To, że nie ma takiego miasta jak Londyn, wiemy wszyscy. Owszem, jest Lądek, Lądek Zdrój, ale nie Londyn. To, że nie ma takiego miasta jak Tokio, wie niewielu. Albowiem Tokio nie jest miastem, a prefekturą, na którą składają się 23 okręgi. Co ciekawsze, i to jest informacja na grobową ciszę, którą warto zachować na mocne świąteczne momenty, jak np. coming out ciotki z Zabrza, Tokio, oficjalnie, nie jest stolicą Japonii. Owszem, w Tokio znajdują się takie instytucje, jak Sąd Najwyższy czy Pałac Cesarski, ale to by było na tyle. W oficjalnych dokumentach Tokio nie widnieje jako stolica Kraju Kwitnącej Wiśni. Przy takiej wiadomości, to nawet partnerka owej ciotki, która pojawiłaby się nagle, jak Filip z Konopi, w celu zaanektowania wolnego talerza, nie wzbudziłaby większych emocji.
W aglomeracji Tokio, która nie jest wcale tym samym obszarem, co prefektura Tokio, mieszka 38 milionów ludzi. 38. Tak, tyle, co w Polsce. Ale spokojnie, zupełnie nie jest tłoczno. A to, że nie można bez przeciskania się w sobotnie popołudnie przejść po chodniku, że do każdego miejsca są kolejki, a w metrze do niedawna istniał zawód upychacza ludzi w wagonach, to są sprawy zupełnie z tym niezwiązane. Przypadek. Zupełny przypadek.
To jest bardzo porządna dziewczyna
Małżeństwo w Japonii jest bardzo interesującą instytucją. Mimo nadal dominującego patriarchatu, to niepracująca, zajmująca się dziećmi kobieta zarządza domowym budżetem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, oprócz faktu, że kieszonkowego nie dostają tylko dzieci, ale również mąż. Ponoć w młodszych pokoleniach, ten model odchodzi do lamusa. Ale jeszcze spokojnie można znaleźć mężczyzn, którzy w okolicach 20-każdego miesiąca (tradycyjnie, w Japonii, pensję dostaje się 25-go), dziwnym trafem, zajadają się podczas lunchu atrakcyjnym cenowo onigiri. Od razu uspokajam podekscytowane dziewczęta, kobiety z zachodu, którym dla Japończyków jest też, o dziwo, Polska, nie są uznawane za najlepszy materiał na żony. Ponoć mają zbyt silne charaktery. Panowie za to, jak najbardziej, mogą pakować walizki, bowiem każdy, ale to każdy, znajdzie tutaj żonę. Wiek nie gra roli, a uroda tym bardziej. O znajomości japońskiego nie wspominając. Nie macie zatem na co czekać, o ile, oczywiście, lubicie onigiri. Ale uspokajam, jest kilka smaków, także dieta może być urozmaicona. Jeśli jesteście wiecznym kawalerem nieustannie wypytywanym o datę ożenku, to spokojnie plan o wyjeździe do Japonii w celu poszukiwania żony może Wam kupić trochę czasu. Kto wie, może nawet do samej pasterki.
Kolorwe sny, kiedy ja dotykam Ciebie
Boysbandy w Japonii mają się świetnie. Każdy z nich składa się z kilku wymuskanych młodzieńców, żywcem wyjętych z żurnala, japońskiego, oczywiście. Chłopaki są miód malina, co jeden to piękniejszy. Raz trafiłam na występ takiego zespołu, oczywiście podrzędnego, biorąc pod uwagę miejsce ich występu, którym była scena mało prestiżowego centrum handlowego. Był to widok, którego nigdy nie zapomnę i nie uznaję tego faktu za plus widzianego popisu. Tak czy siak, tłum szalał, oczywiście w ciszy. I nie wiem skąd to zdziwienie. W Japonii szaleje się w ciszy. Chociaż raz byłam na prawdziwym koncercie i co poniektórzy Japończycy nawet tańczyli i śpiewali. Przez kilka kolejnych dni nie mogłam dojść do siebie. Szokujący widok, na który nie byłam gotowa.
Wracając jednak do boysbandów, ciekawym jest fakt, że ich fankami nie są tylko i wyłącznie nastolatki, ale również kobiety, powiedzmy, nieco starsze. I nie mam na myśli czterdziestolatek. Zatem rozmowy między matką a córką o tym, że jeden z idoli wziął ślub i dlaczego nie ze mną (to zapewne może być wypowiedziane zarówno przez jedną, jak i drugą), stanowią w japońskich domach faktyczne tło kolacji, o czym dowiedziałam się niedawno, nad miską ryżu, podczas obiadu w pracowej kuchni. Trochę wyszłam na ignorantkę, kiedy dwóch, najwyraźniej kompletnie różnych członków zespołu uznałam za jedną i tę samą osobę, ale zbyłam to niewinno – głupkowatym uśmiechem. Czyli jak zawsze.
Ale co to jest parter?
W Japonii nie ma parteru. Pierwsze piętro jest po prostu pierwszym piętrem. Strasznie to jest banalne i widać, że komuś zabrakło polotu, przy ustalaniu reguł numeracji piętr w budynku, ale taka jest smutna, nudna, japońska prawda. Niby nie ma to żadnego znaczenia i jest to wiedza tak samo wartościowa, jak fakt, że seks analny w Japonii nie jest uznawany za prostytucję. Do czasu. A dokładnie do momentu, kiedy wpadamy na hotelową recepcję z awanturą, że zamek do pokoju na 2 piętrze jest zepsuty albo kiedy knajpa na 4 piętrze budynku okazuje się japońskim soap landem, czyli naszym poczciwym burdelem, a nie rodzinną restauracją z kącikiem dla dzieci, serwującą najlepsze sushi w okolicy. Podskórnie czuję, że w świetle przytoczonych w tym akapicie informacji, numeracja pięter, dziwnym trafem, spadnie na drugi plan.
Będzie Pani zadowolona
Japonia, zresztą niesłusznie, kojarzona jest ze świątyniami. Owszem, parę ich nawet jest, ale to nie miejsca kultu można minąć na każdym kroku w mieście i na co drugim skrzyżowaniu, przemierzając japońskie wsie. To vending machine czyli automaty sprzedażowe, których w Japonii jest 5,52 miliona, stanowią prawdziwy, japoński krajobraz. Dla dociekliwego teścia, warto pamiętać, że jedna maszyna przypada na 23 mieszkańców. Istotnym jest fakt, że niemal połowa to maszyny z napojami, zarówno zimnymi, jak i gorącymi. Do tej pory dzień, w którym dowiedziałam się, że w maszynie można kupić ciepłą herbatę albo kawę w butelce, uznaje za jeden z ważniejszych w swoim życiu. Oprócz napojów, w maszynach można też kupić jedzenie, np. burgery, kanapki czy lody, oczywiście wszystko pierwszej świeżości, zero chemii i konserwantów, wiadomo. Można również dostać alkohol, papierosy i zabawki. Jednym słowem, gdyby takie maszyny były w Polsce, to spokojnie można by w nich załatwić prezenty świąteczne dla całej rodziny. Niestety, mimo usilnych poszukiwań, nie udało nam się jeszcze znaleźć urządzeń z używaną bielizną, których niby w Japonii jest na pęczki. No cóż… Ktoś nie byłby zadowolony z prezentu. Ale nie od dziś wiadomo, że nie można zadowolić wszystkich.
Nie myślcie, że te niezwiązane ze sobą ciekawostki wzięły się znikąd. To jest skrzętna analiza polskiej rodziny i poruszanych przy świątecznym stole obszarów tematycznych. Mamy nadzieję, że chociaż w części trafiliśmy w Wasze gusta i te zupełnie nikomu niepotrzebne informacje uratują komuś święta.
Dzisiejszej nocy otrzymałem wiadomość o waszym blogu, dodano „spodoba Ci się, to coś dla Ciebie” 😉 Koleżanka miała rację. Większość z poruszonych tematów wprawia moją mordkę w stan pozytywnego „rozcieszenia”.
Miło czytać o bliskich mi tematach, a tęsknota moja wzrasta w siłę.
Zatem postanowione, będę śledził Blog! Będzie „naczytywany” 😉
Brzmi konspiracyjnie z tą nocą 🙂 Bardzo nam miło, że ktoś poleca, a jeszcze milej, że polecanemu się podoba. Naczytuj zatem, a my postaramy się stawać na wysokości zadania 🙂